Córka powiedziała, że nie chce, żebym przychodziła na jej ślub: Historia matki, która straciła wszystko, co kochała

– Mamo, proszę cię… Nie rób sceny. – Zosia patrzyła na mnie z tym swoim uporem, który znałam od lat. W jej oczach widziałam lęk, ale i determinację.

– Sceny? Zosiu, ja tylko pytam, dlaczego nie mogę być na twoim ślubie? – Głos mi się łamał. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.

– Bo… bo Radek nie chce. Bo źle się dogadujecie. Bo… bo ja już nie mam siły być między wami! – wykrzyczała i odwróciła wzrok.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę coś takiego od własnego dziecka. Przez trzydzieści lat byłam dla Zosi bardziej przyjaciółką niż matką: wspólne zakupy w Galerii Krakowskiej, sekretne plotki o koleżankach z roku, nocne rozmowy przy kakao, gdy serce jej pękało po pierwszych randkach. Kiedy wprowadziła się do wynajętej kawalerki na Podgórzu, płakałam, ale w duchu byłam dumna: „Dałam jej skrzydła”.

Poznała Radka na uczelni. Przyniosła go do domu w listopadowy wieczór. Pamiętam ten dzień jak dziś – padał deszcz, a ona stała w drzwiach z szerokim uśmiechem i chłopakiem o spojrzeniu zimnym jak lód. Radek był inny niż wszyscy jej dotychczasowi znajomi – zamknięty w sobie, ironiczny, czasem wręcz nieuprzejmy. Już wtedy poczułam niepokój.

– Mamo, to Radek – powiedziała z dumą.

– Dzień dobry – rzucił krótko i usiadł przy stole bez zaproszenia.

Starałam się być miła. Pytałam o studia, rodzinę, plany na przyszłość. Odpowiadał półsłówkami. Zosia patrzyła na niego jak zaczarowana.

Z czasem zaczęły się drobne spięcia. Radek krytykował wszystko: mój sposób gotowania („Kto dziś jeszcze je schabowe?”), wystrój mieszkania („Trochę tu jak u babci”), nawet moje poglądy polityczne („Serio wierzysz w te bzdury?”). Zosia śmiała się nerwowo, próbowała łagodzić sytuację.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:

– Twoja matka jest niemożliwa! – syknął Radek.

– Daj spokój… Ona po prostu się stara – tłumaczyła cicho Zosia.

– Za bardzo! Nie jesteś już dzieckiem!

Zamarłam. Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Z czasem widywałyśmy się coraz rzadziej. Zosia tłumaczyła się pracą, zajęciami na uczelni, potem remontem mieszkania Radka. Przestała dzwonić wieczorami. Gdy pytałam, czy coś się stało, odpowiadała wymijająco.

W końcu przyszła ta wiadomość: „Mamo, wychodzę za Radka”.

Serce mi zabiło mocniej. Chciałam ją przytulić, pogratulować, zapytać o szczegóły. Ale ona tylko rzuciła:

– Ślub będzie skromny. Tylko najbliżsi.

– Przecież jestem najbliższa! – wykrzyknęłam bez namysłu.

Zosia spuściła wzrok.

– Mamo… Radek uważa, że… że lepiej będzie bez ciebie.

Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: Co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była zaakceptować Radka bez zastrzeżeń?

Próbowałam rozmawiać z mężem, Markiem:

– Marek, musimy coś zrobić! Przecież to nasza córka!

Westchnął ciężko i schował się za gazetą:

– Daj jej spokój. Dorosła jest. Sama zdecyduje.

Ale ja nie potrafiłam odpuścić.

Zadzwoniłam do Zosi jeszcze raz:

– Córeczko… Proszę cię… Pozwól mi być na twoim ślubie.

Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.

– Mamo… Nie chcę wybierać między tobą a Radkiem. Proszę…

Rozłączyła się.

Wtedy pierwszy raz w życiu poczułam prawdziwą samotność. Przechodziłam przez mieszkanie i dotykałam rzeczy Zosi: starego misia na półce, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem, listy do Świętego Mikołaja schowane w szufladzie. Każda rzecz bolała bardziej niż poprzednia.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura zapytała:

– Coś się stało?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Jak powiedzieć komuś, że własne dziecko cię odrzuciło?

Kilka dni później spotkałam Zosię przypadkiem na rynku. Szła z Radkiem pod rękę. Uśmiechnęła się blado.

– Cześć, mamo…

Radek nawet na mnie nie spojrzał.

– Zosiu… Porozmawiamy?

Spojrzała na niego pytająco.

– Nie mamy czasu – rzucił chłodno Radek i pociągnął ją za sobą.

Stałam tam jeszcze długo po ich odejściu. Ludzie mijali mnie obojętnie. Czułam się przezroczysta.

Wieczorem zadzwoniła moja siostra Basia:

– Słyszałam o ślubie Zosi… Co się dzieje?

Wybuchłam płaczem.

– Ona mnie nie chce na swoim ślubie! Wyobrażasz sobie?

Basia próbowała mnie pocieszać:

– Może to minie… Może jeszcze zmieni zdanie…

Ale ja wiedziałam, że to nie takie proste.

W dniu ślubu siedziałam sama w kuchni. Na stole stał tort kupiony specjalnie dla Zosi – jej ulubiony sernik z malinami. Obok leżała kartka z życzeniami: „Kocham cię zawsze, mamo”.

Nikt nie zadzwonił. Nikt nie zapukał do drzwi.

Wieczorem przyszła sąsiadka pani Halina:

– Pani Aniu… Coś pani taka smutna?

Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy razem do późna w nocy. Pani Halina przytuliła mnie mocno:

– Dzieci czasem błądzą… Ale matka zawsze kocha.

Minęły tygodnie. Zosia nie dzwoniła. Widziałam ją czasem na mieście – zawsze z Radkiem, zawsze zamyśloną. Próbowałam do niej pisać – bez odpowiedzi.

Marek coraz częściej zostawał dłużej w pracy. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

Pewnego dnia przyszła do mnie Basia:

– Aniu… Musisz żyć dalej. Masz prawo być szczęśliwa!

Ale jak być szczęśliwą bez własnego dziecka?

Którejś nocy zadzwonił telefon. Numer Zosi wyświetlił się na ekranie jak wyrzut sumienia.

– Mamo…

Jej głos był cichy i drżący.

– Mamo… Przepraszam…

Zamarłam.

– Co się stało?

– Pokłóciliśmy się z Radkiem… On… On powiedział, że żałuje tego ślubu…

Serce mi pękło po raz kolejny.

Przyjechała do mnie nad ranem – zapłakana, roztrzęsiona, bez obrączki na palcu.

Przytuliłam ją mocno.

– Córeczko… Jestem tu zawsze dla ciebie.

Siedziałyśmy razem do świtu. Opowiadała mi o wszystkim: o kłótniach z Radkiem, o jego zazdrości, o tym, jak próbowała być dobrą żoną i córką jednocześnie.

– Przepraszam cię, mamo… Tak bardzo przepraszam…

Płakałyśmy obie.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Zosia wróciła do siebie – powoli odbudowujemy naszą relację. Ale blizna została.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość wystarczy, by uleczyć każde złamane serce?