Co znaczy być matką, kiedy własna córka cię zapomina: Opowieść o zaufaniu, pieniądzach i zdradzie
– Mamo, przecież mówiłam ci, że wszystko będzie dobrze! – krzyczała Ania przez telefon, a ja czułam, jak moje serce kurczy się z bólu. Siedziałam na starym fotelu w kuchni, patrząc na ścianę, na której wisiały zdjęcia z jej dzieciństwa. Uśmiechnięta dziewczynka z warkoczykami, trzymająca mnie za rękę. Jak to możliwe, że ta sama dziewczyna dziś nie chce mnie nawet wysłuchać?
Nie spałam już trzecią noc. W głowie wciąż słyszałam słowa mojego zięcia, Pawła: „Pani Halino, to tylko pożyczka na kilka miesięcy. Oddam wszystko z procentem.” Wierzyłam mu. Wierzyłam Ani. Przecież to moja córka. Moja krew. Czy matka może nie ufać własnemu dziecku?
Wszystko zaczęło się rok temu. Ania zadzwoniła do mnie późnym wieczorem. Była roztrzęsiona.
– Mamo, Paweł ma kłopoty w firmie. Potrzebujemy pieniędzy na spłatę kredytu. Tylko na chwilę, obiecuję. – Jej głos drżał, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. Zawsze była moją małą dziewczynką, nawet teraz, gdy miała już trzydzieści pięć lat i własne dzieci.
Nie zastanawiałam się długo. Całe życie oszczędzałam – na czarną godzinę, na wnuki, na remont łazienki. Ale przecież rodzina jest najważniejsza. Przelałam im wszystko, co miałam – czterdzieści tysięcy złotych. Nawet nie podpisałam żadnej umowy. Przecież to bliscy.
Na początku dzwonili często. Paweł zapewniał mnie, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ania przyjeżdżała z wnukami na niedzielny obiad. Ale z czasem telefony ucichły. Ania zaczęła się spieszyć, tłumaczyć brakiem czasu. Wnuki przestały pytać, kiedy przyjadą do babci.
Pewnego dnia zadzwoniłam do Ani.
– Kochanie, czy Paweł już coś oddał? Potrzebuję trochę pieniędzy na leki…
– Mamo, nie przesadzaj! Przecież mówiłam ci, że oddamy! – usłyszałam zirytowany głos.
Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam się jak intruz w życiu własnej córki.
Miesiące mijały. Zaczęły przychodzić rachunki za prąd i gaz, których nie byłam w stanie opłacić. Musiałam pożyczyć od sąsiadki na leki na serce. Wstydziłam się przyznać komukolwiek do swojej sytuacji.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Ani bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi zaskoczona.
– Mamo? Co ty tu robisz?
– Chciałam porozmawiać…
W środku czułam się obco. Wnuki bawiły się w swoim pokoju, Paweł nawet nie wyszedł się przywitać.
– Aniu… Ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy…
– Mamo, nie dramatyzuj! My też mamy swoje problemy! – przerwała mi ostro.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, wylać cały żal i rozczarowanie. Ale tylko spuściłam głowę i wyszłam.
Od tamtej pory minęło pół roku. Ania nie dzwoniła ani razu. Paweł przestał odbierać moje telefony. Wnuki widuję tylko na zdjęciach na Facebooku.
Czasem spotykam sąsiadkę Zofię na klatce schodowej.
– Halinko, co u ciebie? Dawno nie widziałam twojej Ani…
Uśmiecham się blado i zmieniam temat.
Wieczorami siedzę sama w kuchni i patrzę na stare zdjęcia. Przypominam sobie czasy, gdy Ania była mała – jak tuliła się do mnie po koszmarze nocnym, jak razem piekłyśmy szarlotkę na święta. Gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt uległa? Czy za bardzo ufałam?
Czasem mam ochotę zadzwonić do niej i powiedzieć wszystko: jak bardzo mnie zraniła, jak bardzo tęsknię za nią i wnukami. Ale boję się kolejnego odrzucenia.
Ostatnio dostałam list polecony z banku – grożą mi komornikiem za niezapłacone rachunki. Siedziałam nad tym listem godzinę, nie mogąc powstrzymać łez.
W nocy śniło mi się, że Ania wraca do domu z dzieciństwa – biegnie do mnie z otwartymi ramionami i woła: „Mamusiu!” Obudziłam się z mokrą od łez poduszką.
Czasem myślę o tym, żeby pójść do opieki społecznej albo poprosić o pomoc sąsiadów. Ale wstyd mi – przecież zawsze byłam samodzielna, dumna ze swojej niezależności.
Kilka dni temu spotkałam przypadkiem Pawła na ulicy. Udawał, że mnie nie widzi. Zatrzymałam go.
– Paweł… Chciałabym porozmawiać…
Spojrzał na mnie chłodno.
– Pani Halino, nie mam teraz czasu.
Zostałam sama na środku chodnika, czując się jak zbędny balast w ich życiu.
Dziś siedzę w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy naprawdę bycie matką oznacza poświęcenie bez granic? Czy rodzina to tylko słowo? Gdzie jest ta cienka granica między miłością a wykorzystywaniem?
Może powinnam była być twardsza? Może powinnam była podpisać umowę? Może…
A wy? Czy też kiedyś zaufaliście komuś bezgranicznie i zostaliście sami ze swoim bólem? Co naprawdę znaczy być matką?