Cisza żony, głośność teściowej: Opowieść o Zosi, Piotrze i Ewie

– Zosiu, jesteś czarownicą! – głos Ewy Roman, mojej teściowej, odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stała przy stole, z winogronem w dłoni, rozkoszując się ich słodyczą, jakby to ona była panią tego domu. – Jak piękna, jak porządnie się opiekujesz domem. Co za szczęście dla mojego Piotrusia!

Zamknęłam oczy na ułamek sekundy. Czułam, jak moje dłonie drżą na filiżance herbaty. Piotr siedział obok, wpatrzony w ekran telefonu, udając, że nie słyszy ani mnie, ani swojej matki. W tej chwili cisza była moim jedynym sprzymierzeńcem.

– Pamiętam, jak mój pokojony mąż mówił, że kobieta bez pierwszorzędnej porządku nie trwa – ciągnęła Ewa, nie zważając na moje milczenie. – A urodzenie dzieci to przecież obowiązek każdej żony. Zosiu, kiedy wreszcie dasz nam wnuka?

Zakrztusiłam się herbatą. Piotr podniósł wzrok na sekundę, ale zaraz wrócił do telefonu. Chciałam coś powiedzieć – cokolwiek – ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Od miesięcy próbujemy z Piotrem mieć dziecko. Każda miesiączka to dla mnie cichy żałobny marsz, a każde pytanie Ewy wbijało we mnie kolejną szpilę.

– Mamo, daj spokój – wymamrotał Piotr bez przekonania.

– Ja tylko pytam! – oburzyła się Ewa. – Przecież nie będę żyła wiecznie! Chcę jeszcze potrzymać wnuka na rękach.

Wstałam od stołu i wyszłam do ogrodu. Potrzebowałam powietrza. Potrzebowałam uciec od tego dusznego domu, od oczekiwań i wiecznych ocen. Usiadłam na ławce pod jabłonią i pozwoliłam łzom płynąć.

Pamiętam dzień naszego ślubu z Piotrem. Byłam wtedy pełna nadziei, wierzyłam, że razem stworzymy coś pięknego. Ale od początku Ewa była obecna w naszym życiu bardziej niż bym chciała. Każda decyzja – od wyboru koloru zasłon po to, co gotuję na obiad – była przez nią komentowana i oceniana.

– Zosiu! – usłyszałam jej głos za plecami. – Nie obrażaj się! Ja tylko chcę dobrze.

Odwróciłam się powoli. Ewa stała w drzwiach z rękami na biodrach.

– Mamo, proszę cię… – zaczęłam cicho.

– Nie mów mi „mamo” takim tonem! – przerwała mi ostro. – Ja wiem lepiej, co jest dobre dla mojego syna.

Chciałam krzyczeć. Chciałam powiedzieć jej o wszystkich nocach spędzonych na płaczu w łazience, o strachu przed kolejnym testem ciążowym, o tym, jak bardzo boli mnie jej każda uwaga. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego wstałam i wróciłam do domu.

Wieczorem Piotr zapytał:

– Co się z tobą dzieje?

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę nie widzisz?

Wzruszył ramionami.

– Mama jest jaka jest. Nie zmienisz jej.

– Ale ty możesz ją powstrzymać! – wybuchłam. – Możesz stanąć po mojej stronie!

Piotr spuścił wzrok.

– Nie chcę się kłócić.

Wtedy zrozumiałam, że jestem sama. Że moja cisza jest moją jedyną tarczą przed światem Ewy Roman i obojętnością Piotra.

Następnego dnia Ewa znów przyszła bez zapowiedzi. Przyniosła ciasto i kolejne dobre rady.

– Zosiu, powinnaś więcej odpoczywać. Może dlatego nie możesz zajść w ciążę? A może powinnaś mniej pracować? Albo więcej się modlić?

Czułam się jak przedmiot do naprawy. Jakby wszystko we mnie było nie tak.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

– Córeczko, jak się czujesz?

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się w słuchawkę.

– Mamo… ja już nie daję rady…

Moja mama słuchała cierpliwie. Potem powiedziała:

– Musisz walczyć o siebie, Zosiu. Nikt inny tego za ciebie nie zrobi.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, kim jestem poza rolą żony i synowej. Czy mam jeszcze prawo do własnych uczuć? Czy mogę być szczęśliwa bez dziecka? Czy mogę być szczęśliwa z Piotrem?

Kolejne dni mijały podobnie: Ewa coraz częściej wpadała bez zapowiedzi, Piotr coraz bardziej zamykał się w sobie, a ja coraz częściej uciekałam do ogrodu lub na długie spacery po mieście. Czułam się przezroczysta.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę Ewy z Piotrem:

– Synku, musisz pomyśleć o sobie! Może Zosia nie jest dla ciebie odpowiednia? Może powinieneś znaleźć kobietę, która da ci dzieci?

Zamarłam w progu kuchni. Piotr milczał przez dłuższą chwilę.

– Mamo… ja kocham Zosię – powiedział w końcu cicho.

Łzy napłynęły mi do oczu. Wtedy zrozumiałam: jeśli chcę być szczęśliwa, muszę zawalczyć o siebie i o nas.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Spojrzałam Piotrowi prosto w oczy.

– Musimy ustalić granice z twoją mamą – powiedziałam stanowczo. – Inaczej nie dam rady dalej tak żyć.

Piotr długo milczał. W końcu skinął głową.

– Masz rację. Przepraszam…

To był pierwszy krok do zmiany. Wiedziałam, że czeka nas długa droga – rozmowy z Ewą, terapia dla nas obojga, może nawet czasowa separacja od teściowej. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje w cieniu cudzych oczekiwań? Ile z nas milczy ze strachu przed konfliktem? Czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a spokojem rodziny? A może czasem warto zaryzykować wszystko dla siebie samej?