Cień oczekiwań: Historia Kingi i rodzinnych zobowiązań

– Ja wam najwięcej dałam, więc i powinnam najwięcej pomocy otrzymywać. Czy już zapomniałaś o mieszkaniu? – głos mamy przez telefon brzmiał jak rozkaz, a każde słowo wbijało się w moje nerwy jak szpilka. Stałam w kuchni, ściskając słuchawkę ramieniem, jedną ręką mieszając zupę dla mojej córki, drugą próbując nie upuścić telefonu. W tle słyszałam śmiech mojej Hani, która bawiła się klockami na podłodze.

– Mamo, przecież rozmawiałyśmy o tym już tyle razy… – zaczęłam ostrożnie, ale ona przerwała mi natychmiast.

– Rozmawiałyśmy? Ty tylko obiecujesz! A ja tu sama siedzę, schorowana, a ty nawet nie masz czasu przyjechać. Wychowałam cię na porządną dziewczynę, a teraz co? Nawet nie potrafisz zadbać o własną matkę!

Zacisnęłam zęby. Znowu to samo. Od kiedy pamiętam, mama powtarzała, że wszystko, co robiła, robiła dla mnie i mojego brata. Że poświęciła swoje życie, żebyśmy mieli lepiej. Ale to „lepiej” zawsze miało swoją cenę – niewidzialny dług wdzięczności, który rósł z każdym rokiem.

Pamiętam, jak miałam dziesięć lat i pierwszy raz usłyszałam: „Wychowujemy was z myślą o przyszłości”. Wtedy nie rozumiałam, co to znaczy. Myślałam, że chodzi o moją przyszłość – żebym miała dobre życie. Teraz wiem, że chodziło o przyszłość mamy. O to, żeby miała kogoś, kto się nią zaopiekuje na starość.

Mój brat Paweł wyjechał do Niemiec zaraz po studiach. Mama nigdy mu tego nie wybaczyła. „Zostawił mnie samą” – powtarzała przy każdej okazji. Ale ja zostałam. Zostałam w Warszawie, choć marzyłam o wyjeździe do Krakowa na studia artystyczne. Mama przekonała mnie, że tu będzie mi lepiej – „przecież masz tu rodzinę”.

Teraz mam trzydzieści dwa lata, męża i dziecko. Pracuję w szkole jako nauczycielka polskiego. Ledwo wiążemy koniec z końcem, bo mój mąż stracił pracę w pandemii i od roku łapie się dorywczych zajęć. Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu – tym samym, które mama przepisała mi pięć lat temu „na przyszłość”. Ale ta przyszłość okazała się pułapką.

– Kinga, słyszysz mnie? – głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.

– Tak, mamo. Słyszę.

– To kiedy przyjedziesz? Potrzebuję cię tu na weekend. Trzeba posprzątać piwnicę i zawieźć mnie do lekarza.

Spojrzałam na zegarek. Był czwartek wieczór. W piątek mam klasówkę do sprawdzenia i zebranie z rodzicami w szkole Hani.

– Mamo, nie dam rady w ten weekend. Może Paweł mógłby przyjechać?

– Paweł?! On już nie jest moim synem! Ty jesteś moją córką i to ty powinnaś się mną zająć!

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu ze złości i bezsilności. Zawsze byłam tą „grzeczną córką”, która nie sprawiała problemów. Zawsze starałam się być taka, jak chciała mama – posłuszna, odpowiedzialna, gotowa do poświęceń.

Po rozmowie długo siedziałam w kuchni wpatrzona w ścianę. Mój mąż Michał wszedł cicho i usiadł obok mnie.

– Znowu dzwoniła? – zapytał cicho.

Pokiwałam głową.

– Może czas powiedzieć jej prawdę? Że nie możesz być wszędzie naraz?

– Ona tego nie zrozumie… Dla niej jestem winna wszystko.

Michał objął mnie ramieniem.

– Kinga, masz prawo żyć swoim życiem. Masz prawo być szczęśliwa.

Ale czy naprawdę mam? Czy mogę odciąć się od matki bez poczucia winy? Przecież to ona dała mi wszystko – dom, wychowanie, mieszkanie… Nawet jeśli wszystko to było podszyte oczekiwaniem zwrotu.

W piątek rano dostałam SMS-a od mamy: „Nie zapomnij o lekarzu w poniedziałek! Liczę na ciebie”. Przez cały dzień czułam się jak w potrzasku. W pracy byłam rozkojarzona, w domu nerwowa. Hania zapytała wieczorem:

– Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W sobotę zadzwonił Paweł z Niemiec.

– Kinga, mama do mnie pisała… Wiem, że ci ciężko. Może powinnyśmy razem coś wymyślić?

– Ona cię nienawidzi za to, że wyjechałeś – powiedziałam gorzko.

– Ale ciebie kocha tak bardzo, że aż boli – odpowiedział cicho Paweł.

Zamilkliśmy oboje. Wiedziałam, że ma rację. Miłość mamy była jak lina na szyi – im bardziej się szarpałam, tym mocniej zaciskała pętlę.

Wieczorem usiadłam z Michałem przy stole.

– Muszę coś zmienić – powiedziałam nagle. – Nie dam rady tak dalej żyć.

Michał spojrzał na mnie poważnie.

– Może czas postawić granice? Powiedzieć mamie jasno: „To jest moje życie”?

Bałam się tej rozmowy jak ognia. Ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz, nigdy nie będę wolna.

W niedzielę po południu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Musimy porozmawiać.

Cisza po drugiej stronie była ciężka jak ołów.

– O czym?

– O nas. O tym, czego ode mnie oczekujesz… I o tym, czego ja już nie mogę ci dać.

Mama milczała długo.

– Myślisz tylko o sobie – powiedziała w końcu zimno.

Poczułam łzy na policzkach.

– Nieprawda… Ale muszę też myśleć o swojej rodzinie. O Hani… O sobie…

Rozłączyła się bez słowa.

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Czułam ulgę i strach jednocześnie. Czy zrobiłam dobrze? Czy jestem złą córką?

Dziś rano patrzyłam na śpiącą Hanię i pomyślałam: czy ja też kiedyś będę oczekiwać od niej wszystkiego? Czy potrafię wychować ją tak, by była wolna od mojego ciężaru?

Może każdy z nas musi kiedyś przeciąć tę niewidzialną pępowinę? Może prawdziwa miłość to pozwolić odejść?