Brat, dom i łzy: Jak mój rodzinny dom stał się miejscem obcej ciszy
— Jasmina, musimy porozmawiać. — Głos Darka odbił się echem w pustym salonie, gdzie jeszcze niedawno mama śmiała się z naszych żartów, a tata czytał gazetę przy oknie. Teraz tylko kurz tańczył w promieniach popołudniowego słońca, a ja czułam, jak serce bije mi coraz szybciej.
— O czym? — zapytałam, choć przeczuwałam odpowiedź. Od śmierci rodziców minęły trzy miesiące, a ja wciąż spałam w swoim dawnym pokoju, otoczona zapachem starego drewna i wspomnieniami dzieciństwa. Darek przyjeżdżał tylko na weekendy, bo od lat mieszkał z żoną w Warszawie. Ja zostałam w Krakowie — bez pracy, bez planu, z pustką w środku.
Darek usiadł naprzeciwko mnie. Jego twarz była zamknięta, jakby już dawno podjął decyzję.
— Jasmina, nie możemy tak dalej. Dom należy do nas obojga, ale ja nie mogę go utrzymywać sam. Musisz zacząć płacić czynsz albo… — zawahał się — albo będziemy musieli sprzedać dom.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. To był mój dom. Nasz dom. Miejsce, gdzie mama piekła szarlotkę na moje urodziny, gdzie tata uczył mnie jeździć na rowerze po ogrodzie. Jak mógł mówić o czynszu? Jakbyśmy byli obcymi.
— Darek… Przecież to nasz dom. — Głos mi się załamał. — Nie mam pracy. Szukam czegoś, ale…
— Ja też mam swoje życie — przerwał mi ostro. — Mam rodzinę, kredyt na mieszkanie. Nie mogę wszystkiego dźwigać sam.
Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Przez chwilę chciałam krzyczeć, ale tylko łzy napłynęły mi do oczu.
Po jego wyjściu długo siedziałam w ciszy. Wpatrywałam się w zdjęcie rodziców na komodzie. Mama uśmiechała się ciepło, tata obejmował ją ramieniem. Czy naprawdę tak miało wyglądać dorosłe życie? Czy rodzina to tylko rachunki i podziały?
Wieczorem zadzwoniła do mnie ciotka Halina.
— Jasmina, słyszałam od Darka…
— Ciociu, on chce żebym płaciła za dom! — wybuchłam.
— Kochanie, czasy są trudne… Ale może powinnaś poszukać czegoś swojego? — Jej głos był łagodny, ale czułam w nim dystans.
— To jest moje! — szepnęłam przez łzy.
Następne dni były jak koszmar. Przeglądałam ogłoszenia o pracę, ale nikt nie chciał zatrudnić trzydziestolatki bez doświadczenia poza opieką nad chorymi rodzicami. W nocy nie spałam — słuchałam skrzypienia podłogi i czułam obecność mamy. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej głos: „Jasmina, nie bój się życia”.
Darek przysłał mi maila z wyliczeniem kosztów utrzymania domu. Wszystko było tam: rachunki za prąd, gaz, podatek od nieruchomości. Liczby tańczyły mi przed oczami. Poczułam się jak intruz we własnym życiu.
W weekend przyjechała do mnie Magda, moja przyjaciółka z liceum.
— Jasmina, musisz coś zrobić. Albo znajdź pracę i zostań tu na swoich zasadach, albo…
— Albo co? Mam się wynieść? — przerwałam jej z goryczą.
— Może to czas na nowy początek? — Magda objęła mnie ramieniem.
Ale ja nie chciałam nowego początku. Chciałam odzyskać to, co straciłam: rodzinę, bezpieczeństwo, sens.
Któregoś dnia Darek przyjechał z żoną Anią i ich synkiem Kubą. Mały biegał po ogrodzie, śmiejąc się głośno. Patrzyłam na nich zza firanki i czułam zazdrość pomieszaną z żalem.
Po obiedzie usiedliśmy razem w salonie.
— Jasmina — zaczęła Ania delikatnie — rozumiemy twoją sytuację. Ale Darek naprawdę nie może cię dłużej utrzymywać.
— To nie chodzi o pieniądze! — wybuchłam nagle. — Chodzi o to, że czuję się tu jak intruz! Jakbyście chcieli mnie wyrzucić!
Darek spuścił wzrok.
— Nie chcemy cię wyrzucać… Ale musisz zrozumieć naszą stronę.
Wybiegłam do ogrodu i usiadłam pod starą jabłonią. Pamiętałam, jak tata budował tu huśtawkę dla mnie i Darka. Teraz wszystko wydawało się takie obce.
Wieczorem napisałam do Darka długiego maila:
„Nie wiem jeszcze co zrobię. Ale proszę cię — daj mi czas do końca roku. Spróbuję znaleźć pracę i stanąć na nogi. Jeśli się nie uda… odejdę.”
Odpisał krótko:
„Jasmina, rozumiem. Masz czas do końca roku.”
Od tamtej pory każdy dzień był walką z samą sobą. Zaczęłam sprzątać dom jak szalona — jakby porządek mógł uleczyć chaos we mnie. Zgłosiłam się do pracy w pobliskiej piekarni; przyjęli mnie na próbę. Rano wstawałam przed świtem i wracałam zmęczona do bólu kości, ale przynajmniej miałam poczucie celu.
Czasem Darek dzwonił zapytać o rachunki albo czy coś naprawić w domu. Rozmawialiśmy krótko i rzeczowo; między nami rosła ściana milczenia.
W Wigilię przyszli wszyscy: Darek z rodziną, ciotka Halina, nawet sąsiadka pani Zofia przyniosła makowiec. Siedzieliśmy przy stole jak dawniej, ale każdy był trochę gdzie indziej myślami.
Po kolacji Darek podszedł do mnie i powiedział cicho:
— Jasmina… Przepraszam za wszystko. Chciałem dobrze…
Nie odpowiedziałam od razu. W moim sercu była rana, która jeszcze długo się nie zagoi.
Teraz siedzę przy oknie mojego pokoju i patrzę na ogród pogrążony w śniegu. Dom już nigdy nie będzie taki sam. Może ja też już nigdy nie będę taka sama?
Czy można naprawdę wrócić do domu po tym wszystkim? Czy rodzina to tylko wspólne nazwisko i rachunki? A może coś więcej — coś, co trzeba budować od nowa każdego dnia?