Nie jestem niewidzialna: Moja walka o godność w świecie bez barier

— Proszę pani, niech pani nie stoi tak przy tych drzwiach, bo ludzie nie mogą wejść! — usłyszałam zirytowany głos młodego mężczyzny za moimi plecami. Stałam przy wejściu do banku, próbując otworzyć ciężkie, szklane drzwi. Automatyczny mechanizm, który miał ułatwiać życie takim jak ja, od dawna nie działał. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam jeszcze raz, ale drzwi ani drgnęły. Czułam na sobie spojrzenia ludzi — jedni zniecierpliwieni, inni obojętni. Nikt nie zaproponował pomocy.

Mam na imię Zofia. Mam siedemdziesiąt osiem lat i od kilku lat coraz trudniej mi się poruszać. Stawy bolą, kolana odmawiają posłuszeństwa, a serce bije szybciej niż powinno, gdy tylko muszę pokonać kilka schodów. Ale przecież nie mogę zamknąć się w domu. Muszę załatwiać sprawy, płacić rachunki, żyć jak każdy inny człowiek.

Tego dnia przyszłam do banku, bo dostałam list — coś było nie tak z moim kontem. Syn, Marek, mieszka w Gdańsku i choć dzwoni codziennie, nie może być przy mnie na każde zawołanie. Córka, Ania, pracuje w szpitalu i ledwo znajduje czas dla siebie. Nie chcę być ciężarem. Chcę być samodzielna.

W końcu ktoś — starsza pani z laską — podeszła i razem pchnęłyśmy drzwi. Weszłyśmy do środka, dysząc ciężko. Wnętrze banku było chłodne i sterylne. Spojrzałam na kolejkę — kilkanaście osób i ani jednego wolnego krzesła. Wszystkie miejsca zajęte przez młodszych ode mnie ludzi, zapatrzonych w telefony.

— Przepraszam, czy mogłabym usiąść? — zapytałam cicho chłopaka w bluzie z kapturem.

— Zaraz mnie wywołają — odburknął nawet na mnie nie patrząc.

Stałam więc dalej, czując jak nogi drżą mi coraz bardziej. Po dziesięciu minutach zaczęło mi się kręcić w głowie. Próbowałam oprzeć się o ścianę, ale czułam się coraz słabsza. Pracownica banku przechodziła obok mnie kilka razy, ale nawet nie spojrzała.

Wtedy przypomniałam sobie rozmowę z Anią sprzed tygodnia:

— Mamo, jak coś cię boli albo czujesz się słabo, mów od razu! Nie możesz udawać, że wszystko jest dobrze.

Ale przecież nie chcę być tą staruszką, która tylko narzeka.

W końcu podeszłam do okienka. Pani za szybą spojrzała na mnie z wyraźną irytacją:

— Proszę poczekać na swoją kolej!

— Przepraszam, ale bardzo źle się czuję… Czy mogłabym usiąść gdzieś na chwilę?

— Proszę usiąść tam — wskazała na krzesło przy wejściu, które właśnie się zwolniło.

Usiadłam z ulgą, ale łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę muszę błagać o miejsce do siedzenia? Czy to tak wiele?

Po pół godzinie załatwiłam sprawę przy okienku. Pani była uprzejma dopiero wtedy, gdy zobaczyła moją zadyszkę i drżące ręce.

Wychodząc z banku znów musiałam zmierzyć się z ciężkimi drzwiami. Tym razem pomogła mi młoda kobieta z dzieckiem na ręku.

— Dziękuję pani bardzo — powiedziałam drżącym głosem.

— Proszę się nie przejmować. Moja babcia też ma takie problemy — uśmiechnęła się ciepło.

Szłam powoli do domu, czując się jak ktoś niewidzialny. Ludzie mijali mnie w pośpiechu, nikt nie zwracał uwagi na to, że idę wolniej, że czasem muszę przystanąć. W sklepie spożywczym kasjerka poprosiła mnie o drobne — zaczęłam szukać w portmonetce, a kolejka już sapała zniecierpliwiona za moimi plecami.

Wieczorem zadzwonił Marek:

— Mamo, jak minął dzień?

Chciałam powiedzieć mu prawdę: że czuję się coraz bardziej samotna i bezradna w świecie pełnym barier. Ale powiedziałam tylko:

— W porządku, synku. Wszystko załatwiłam.

Po rozmowie długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: ile jeszcze razy będę musiała walczyć o rzeczy tak podstawowe jak wejście do budynku czy miejsce do siedzenia? Ile osób starszych czuje to samo co ja? Czy naprawdę jesteśmy już tylko przeszkodą dla innych?

Może gdyby każdy choć raz spróbował spojrzeć na świat moimi oczami… Może wtedy coś by się zmieniło?

Czy naprawdę tak trudno jest zauważyć drugiego człowieka? Czy musi minąć tyle czasu i łez, zanim ktoś postawi jedną ławkę więcej albo naprawi drzwi? Co musi się wydarzyć, żebyśmy przestali być niewidzialni?