Zdradził mnie, a potem powiedział, że to moja wina. Bo za bardzo skupiłam się na dzieciach
– Naprawdę uważasz, że to wszystko moja wina? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. Głos mi drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stał naprzeciwko mnie w kuchni, oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Nie mówię, że tylko twoja – odpowiedział Michał, odwracając wzrok. – Ale… sama widzisz. Odkąd pojawiły się dzieci, przestałaś być… sobą. Przestałaś być moją żoną.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakikolwiek cios. Przestałam być jego żoną? Czy to znaczyło, że bycie matką naszych dzieci wykluczało bycie żoną? Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucić czymś o ścianę, ale zamiast tego poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Zacisnęłam pięści.
Nigdy nie byłam kobietą, która stawia siebie na pierwszym miejscu. Moje życie kręciło się wokół dzieci – od kiedy urodziłam pierwszego syna, wiedziałam, że to moja rola. Śniadania do szkoły, wywiadówki, zajęcia dodatkowe, zakupy, lekarze. Każdy dzień był zaplanowany co do minuty, a ja czułam dumę, że ogarniam wszystko. Że jestem dla nich opoką.
A on… on po prostu przestał wracać do domu na czas. Najpierw tłumaczył się pracą – „muszę zostać dłużej”, „szef znowu wymyślił zebranie po godzinach”. Potem pojawiły się tajemnicze SMS-y i wieczorne wyjścia „z kolegami”. Kiedy zapytałam wprost, czy coś się dzieje, zbywał mnie wzruszeniem ramion.
Prawda wyszła na jaw przypadkiem. Syn, Kuba, znalazł w jego kurtce paragon z restauracji – kolacja dla dwóch osób. Zapytałam Michała o to wieczorem. Najpierw zaprzeczał, potem milczał. W końcu przyznał: „Poznałem kogoś”.
Poczułam wtedy, jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Dzieci pytały: „Mamo, co się dzieje?”, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć. Michał spał na kanapie. W końcu usiedliśmy razem przy stole.
– To nie jest takie proste – powiedział cicho. – Ja… czuję się niewidzialny. Ty masz tylko dzieci w głowie.
– Bo ktoś musi je mieć! – wybuchłam. – Kto je odbiera ze szkoły? Kto pamięta o szczepieniach? Kto robi zakupy? Ty nawet nie wiesz, gdzie trzymamy apteczkę!
– Ale ja też potrzebuję ciebie…
Patrzyliśmy na siebie przez długą chwilę. Widziałam w jego oczach zmęczenie i żal. Ale nie było tam już miłości.
Przez kolejne tygodnie próbowałam ratować nasze małżeństwo. Umawiałam się z nim na randki – kino, kolacja w domu po tym, jak dzieci zasnęły. Starałam się być bardziej „kobietą”, mniej „matką”. Ale czułam się sztuczna. Każdy dotyk był wymuszony, każde słowo – obce.
W końcu Michał spakował walizkę i wyszedł. Dzieci płakały. Kuba zamknął się w sobie, Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Ja przez pierwsze dni nie jadłam nic poza suchymi bułkami i kawą.
Moja mama przyjechała z Lublina i próbowała mnie pocieszać:
– Dziecko, musisz być silna dla nich. Michał to dorosły facet – poradzi sobie. Ty masz dzieci.
Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam wrócić do czasu sprzed zdrady, kiedy wierzyłam, że wszystko jest na swoim miejscu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Aniu… Michał mówił mi o wszystkim. Wiesz… może faktycznie za bardzo skupiłaś się na dzieciach? On też potrzebował uwagi.
Zacisnęłam zęby.
– Pani Haniu, ja nie miałam wyboru. Ktoś musiał to wszystko ogarniać.
– Ale może mogłaś…
Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się zdradzona przez wszystkich – nawet przez własną rodzinę.
W pracy zaczęli pytać:
– Coś się stało? Wyglądasz na zmęczoną.
Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam: „Wszystko dobrze”.
Wieczorami płakałam do poduszki. Dzieci tuliły się do mnie i pytały:
– Mamo, czy tata wróci?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Któregoś dnia spotkałam Michała pod szkołą Kuby.
– Aniu… możemy porozmawiać?
Skinęłam głową niechętnie.
– Chcę być obecny w życiu dzieci – powiedział cicho. – Nie chcę ich stracić.
– A mnie już straciłeś – odpowiedziałam bez emocji.
Patrzył na mnie długo, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
Z czasem nauczyłam się żyć bez niego. Zaczęłam chodzić na jogę z koleżanką z pracy, Agatą. Dzieci powoli wracały do równowagi – Kuba zaczął grać w piłkę nożną, Zosia zapisała się na balet.
Ale wciąż bolało mnie jedno pytanie: czy naprawdę to była moja wina?
Często wracam myślami do tamtej rozmowy w kuchni. Do słów Michała: „Przestałaś być moją żoną”. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej dbać o siebie? O nas?
Czasem mam ochotę napisać do niego długiego maila i zapytać: „Czy gdybyś był na moim miejscu, zrobiłbyś coś inaczej?”
Ale wiem jedno: nie chcę już żyć dla kogoś innego kosztem siebie samej.
Czy naprawdę można być dobrą matką i żoną jednocześnie? Czy zawsze któraś rola musi przegrać? Co wy o tym myślicie?