W cieniu Koloseum: Opowieść o drugiej młodości i trudnych wyborach

– Znowu jedziesz gdzieś sama? – głos mojej córki, Magdy, dźwięczał w słuchawce z wyraźnym wyrzutem. – Mamo, przecież masz już swoje lata. Nie boisz się?

Westchnęłam ciężko, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo nad Warszawą. – Magda, nie jestem jeszcze taka stara. To tylko wycieczka do Włoch. Z grupą emerytów. Wszystko zorganizowane.

– Ale po co ci to? – nie dawała za wygraną. – Przecież możesz zostać z wnukami, pomóc mi trochę w domu. A nie włóczyć się po świecie.

Zamknęłam oczy. Od śmierci mojego męża minęły już cztery lata, a ja wciąż czułam się jak cień samej siebie. Dni zlewały się w jedno: zakupy, gotowanie, telewizja, czasem opieka nad wnukami. Niby byłam potrzebna, ale coraz częściej czułam się przezroczysta. Ta wycieczka była moją ucieczką – od rutyny, od samotności, od poczucia, że moje życie już się skończyło.

– Magda, proszę cię – powiedziałam cicho. – Potrzebuję tego. Chcę zobaczyć coś nowego. Przypomnieć sobie, że jeszcze żyję.

Córka westchnęła z rezygnacją. – Dobrze, mamo. Ale uważaj na siebie.

Nie wiedziała jeszcze, że to właśnie tam, w Rzymie, moje życie naprawdę się odmieni.


Autokar zatrzymał się pod hotelem w samym centrum Wiecznego Miasta. Wysiadłam jako jedna z ostatnich, czując lekkie drżenie w nogach – czy to ze zmęczenia podróżą, czy z ekscytacji? Wokół mnie gwar starszych pań i panów: Zosia z sąsiedniej klatki już narzekała na ból pleców, pan Marian żartował z kierowcą po włosku (a przynajmniej tak mu się wydawało). Ja milczałam, chłonąc zapachy i dźwięki obcego miasta.

Pierwszego dnia zwiedzaliśmy Koloseum. Słońce prażyło niemiłosiernie, a przewodniczka opowiadała o gladiatorach i cesarzach. Oparłam się o chłodny kamień i zamknęłam oczy na chwilę.

– Piękne miejsce, prawda?

Otworzyłam oczy i zobaczyłam obok siebie mężczyznę w jasnej koszuli i słomkowym kapeluszu. Uśmiechał się do mnie ciepło.

– Tak… – odpowiedziałam niepewnie. – Niesamowite, ile tu historii.

– Ale najważniejsze są te historie, które dopiero się zaczynają – powiedział z uśmiechem. – Jestem Andrzej.

Przedstawiłam się i przez chwilę rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o podróżach, o dzieciach (on też miał córkę i syna), o tym, jak trudno jest zacząć żyć na nowo po stracie bliskiej osoby.

– Moja żona zmarła dwa lata temu – powiedział nagle. – Myślałem, że już nigdy nie będę potrafił się śmiać.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich coś znajomego – tę samą pustkę i tę samą nadzieję.


Kolejne dni spędzaliśmy razem: spacerowaliśmy po uliczkach Florencji, piliśmy kawę w małych kawiarenkach Wenecji. Andrzej był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam – delikatny, uważny, potrafił słuchać. Opowiadał mi o swoich pasjach: malował obrazy, grał na akordeonie. Przy nim czułam się znów młoda.

Jednej nocy długo rozmawialiśmy na tarasie hotelu. Miasto spało pod nami, a my dzieliliśmy się wspomnieniami i lękami.

– Boję się wracać do Polski – powiedziałam nagle. – Boję się tej ciszy w domu.

Andrzej ujął moją dłoń. – Może nie musisz wracać do tej samej ciszy? Może możemy spróbować razem?

Serce waliło mi jak młotem. Chciałam tego… ale czy mogłam?


Po powrocie do Warszawy wszystko wróciło do starego rytmu. Magda od razu wyczuła zmianę.

– Mamo, jesteś jakaś inna…

Uśmiechnęłam się lekko. – Poznałam kogoś na wycieczce.

Cisza. Potem wybuch:

– Co?! Mamo! Przecież ty masz ponad sześćdziesiąt lat! Co ludzie powiedzą? Co tata by powiedział?

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

– Tata nie chciałby, żebym była sama do końca życia – odpowiedziałam cicho.

Magda płakała tej nocy. Ja też płakałam – ze strachu przed przyszłością i z żalu za przeszłością.

Przez kolejne tygodnie spotykałam się z Andrzejem ukradkiem: spacery po Łazienkach, kawa w jego mieszkaniu na Ochocie. Byliśmy jak nastolatkowie ukrywający swój sekret przed światem.

Ale tajemnice mają to do siebie, że wychodzą na jaw.

Pewnego dnia Magda przyszła do mnie bez zapowiedzi i zastała mnie z Andrzejem przy stole w kuchni.

– Mamo…

Patrzyła na mnie z wyrzutem i rozczarowaniem.

– Magda… To jest Andrzej.

Cisza była gęsta jak mgła nad Wisłą.

– Nie rozumiem cię – powiedziała w końcu córka. – Zawsze byłaś taka rozsądna…

Andrzej wstał i delikatnie pożegnał się ze mną wzrokiem. Po jego wyjściu długo siedziałyśmy naprzeciwko siebie bez słowa.

– Chcę być szczęśliwa – powiedziałam w końcu łamiącym się głosem. – Czy to takie złe?

Magda milczała długo. Potem wyszła bez słowa.


Minęły miesiące pełne napięcia i łez. Magda przestała dzwonić tak często jak dawniej; wnuki widywałam rzadziej. Czułam się rozdarta między miłością do córki a pragnieniem własnego szczęścia.

Andrzej był przy mnie cały czas: wspierał mnie cierpliwie, nigdy nie naciskał. Czasem mówił:

– Może twoja córka potrzebuje czasu? Może kiedyś zrozumie…

Ale ja coraz częściej zadawałam sobie pytanie: czy mam prawo być szczęśliwa kosztem relacji z rodziną?

Pewnego wieczoru zadzwoniła Magda.

– Mamo… Przepraszam. Chciałabym cię zobaczyć.

Spotkałyśmy się w parku. Była blada i zmęczona.

– Bałam się cię stracić – powiedziała cicho. – Ale widzę, że jesteś szczęśliwa jak nigdy dotąd…

Objęłyśmy się długo i płakałyśmy obie.


Dziś siedzę przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na Andrzeja malującego pejzaż za oknem naszego wspólnego mieszkania. Magda znów jest blisko; wnuki przychodzą na niedzielne obiady. Czasem myślę o tym wszystkim, co musiałam przejść, żeby znów poczuć smak życia.

Czy naprawdę trzeba czekać aż do starości, żeby odważyć się zawalczyć o siebie? A może każdy wiek jest dobry na nowy początek?