Pożegnanie na poboczu: Historia o miłości, zdradzie i wyborach
Silnik jeszcze pracował, kiedy spojrzałem na nią po raz ostatni. Siedziała obok mnie, z rękami splecionymi na kolanach, patrząc gdzieś w dal, jakby już wiedziała, że to koniec. „Marek…” – jej głos zadrżał, a ja poczułem, jak coś ściska mnie w gardle. „Nie musisz nic mówić,” przerwałem jej cicho. „Wiem. Przepraszam.” Wysiadła z samochodu, drzwi zatrzasnęły się z głuchym echem. Stała przez chwilę na poboczu, w świetle latarni, a potem odwróciła się i powoli odeszła. Patrzyłem za nią, aż zniknęła w ciemności.
Wróciłem do domu późno. Pod blokiem siedziałem jeszcze kilka minut, próbując zebrać myśli. W głowie miałem chaos – słowa, które chciałem powiedzieć Wisi, mojej żonie, mieszały się z obrazami z dzisiejszego wieczoru. Czy powinienem jej powiedzieć prawdę? Czy w ogóle mam prawo wracać do tego mieszkania, do tej kobiety, która ufała mi przez tyle lat?
Wszedłem po schodach powoli, każdy stopień wydawał się cięższy od poprzedniego. Otworzyłem drzwi. „Cześć,” rzuciłem niepewnie. „Wisia, jesteś w domu?” „Jestem,” odpowiedziała spokojnie z kuchni. Jej głos był taki zwyczajny, jakby nic się nie stało. „No to jak, mam smażyć jajka czy robimy kanapki?” – zapytała przez uchylone drzwi.
Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Patrzyłem na nią – stała przy kuchence w starym szlafroku, włosy miała związane niedbale gumką. Była taka zwyczajna, taka moja… i jednocześnie tak bardzo obca tej nocy.
„Może jajka,” odpowiedziałem w końcu cicho. Usiadłem przy stole i patrzyłem na jej ruchy – spokojne, rutynowe. Zawsze robiła wszystko z taką precyzją. Zastanawiałem się, czy coś przeczuwa. Czy widzi w moich oczach ślady innej kobiety? Czy czuje zapach jej perfum na mojej kurtce?
„Długo cię nie było,” powiedziała nagle Wisia, nie patrząc na mnie. „Miałeś dużo pracy?”
Zacisnąłem dłonie na stole. „Tak… Trochę się przeciągnęło.” Kłamstwo przyszło mi łatwo, aż za łatwo. Poczułem do siebie obrzydzenie.
„Marek…” – odwróciła się do mnie i spojrzała prosto w oczy. „Czy ty mnie jeszcze kochasz?”
To pytanie uderzyło mnie jak obuchem w głowę. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Chciałem powiedzieć: „Tak! Oczywiście!”, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
„Wisia… Ja…”
„Nie musisz odpowiadać,” przerwała mi cicho. „Wiem, że coś się zmieniło. Od dawna to czuję. Ale nie chcę wiedzieć szczegółów. Chcę tylko wiedzieć, czy jeszcze jesteśmy rodziną.”
Patrzyłem na nią bezradnie. Widziałem łzy w jej oczach, choć próbowała je ukryć.
„Jesteśmy,” wyszeptałem w końcu.
Zapanowała cisza. Smażone jajka zaczęły pachnieć w całym mieszkaniu, jakby nic się nie stało.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Wisia już wyszła do pracy – zostawiła mi kartkę: „Zjedz śniadanie. Będę później.” Siedziałem przy stole z kubkiem zimnej kawy i myślałem o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie miesiące.
Poznałem Magdę przypadkiem – była nową księgową w firmie. Z początku rozmawialiśmy tylko o pracy, potem coraz częściej o życiu. Miała w sobie coś magnetycznego – śmiała się głośno i szczerze, potrafiła słuchać i rozumieć bez słów. Przy niej czułem się młodszy, ważniejszy… żywy.
Z Wisią wszystko było przewidywalne – dom, rachunki, zakupy w Biedronce w sobotę rano, niedzielne obiady u teściowej. Kochaliśmy się kiedyś bardzo mocno, ale życie nas zmieliło – kredyt na mieszkanie, praca po godzinach, zmęczenie i rutyna.
Magda była jak powiew świeżego powietrza. Zaczęliśmy spotykać się po pracy – najpierw niewinnie: kawa, spacer po parku, kino. Potem przyszedł pierwszy pocałunek i wszystko potoczyło się lawinowo.
Wiedziałem, że to nie potrwa długo – Magda była wolna i chciała czegoś więcej niż ukradkowych spotkań na parkingu pod supermarketem czy szybkiej kawy w barze mlecznym na Pradze.
Tamtego wieczoru poprosiła mnie o decyzję: „Marek, ja nie chcę być tą drugą. Albo zostajesz ze mną na serio, albo kończymy to tutaj.” Nie potrafiłem jej tego dać – za dużo było we mnie strachu przed zmianą, przed samotnością… przed odpowiedzialnością za rozpad rodziny.
Dlatego wysadziłem ją na poboczu drogi i pojechałem do domu.
Przez kolejne dni Wisia była cicha i zamknięta w sobie. Nie pytała o nic więcej – jakby bała się usłyszeć odpowiedź. Ja też milczałem – udawałem normalność, choć wszystko we mnie krzyczało.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Wisia spojrzała na mnie długo i powiedziała: „Marek… Ja wiem o Magdzie.” Zamarłem.
„Widziałam was razem kilka razy,” dodała spokojnie. „Nie jestem głupia. Ale chciałam wierzyć, że to tylko chwilowe zauroczenie.” Milczałem.
„Nie chcę cię trzymać na siłę,” powiedziała cicho. „Ale jeśli chcesz odejść – powiedz mi to teraz.” Patrzyła na mnie z takim smutkiem i godnością, że poczułem się jeszcze mniejszy niż kiedykolwiek.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Zostałem – ze strachu przed samotnością? Z poczucia obowiązku? A może dlatego, że mimo wszystko Wisia była moją rodziną?
Minęły tygodnie. Magda przestała dzwonić. Wisia zaczęła wracać później z pracy – podejrzewałem, że spotyka się z kimś innym albo po prostu nie chce być ze mną sama w domu.
Czasem myślę o tamtym wieczorze na poboczu drogi – o tym ostatnim spojrzeniu Magdy i o łzach Wisi przy kuchence.
Czy można naprawić coś tak bardzo zepsutego? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego?
Może czasem najtrudniejsze jest wybaczyć samemu sobie…