Nieoczekiwany warunek: Plan mojego byłego męża na przyszłość naszej córki
– Nie wierzę ci, Piotr. Po prostu nie wierzę! – krzyknęłam, czując jak głos drży mi ze złości i rozpaczy. Stał przede mną w kuchni, oparty o blat, z tym swoim chłodnym spojrzeniem, które kiedyś tak bardzo kochałam. Teraz widziałam w nim tylko obcość.
– Magda, posłuchaj… To nie tak, jak myślisz – zaczął, ale przerwałam mu gwałtownie.
– Nie tak? To ile razy jeszcze mam ci wybaczyć? Ile razy mam udawać, że nie widzę tych wiadomości od niej? – Łzy napływały mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie przy nim.
To był ten wieczór, kiedy wszystko się rozpadło. Nasze małżeństwo, nasze plany, nasza rodzina. Zosia spała wtedy w swoim pokoju, miała zaledwie sześć lat. Nie rozumiała jeszcze świata dorosłych, ale czuła napięcie. Następnego dnia Piotr się wyprowadził. Zostawił mnie z pustką i pytaniami bez odpowiedzi.
Przez pierwsze miesiące po rozwodzie żyłam jak w transie. Praca w szkole podstawowej dawała mi tylko tyle siły, by przetrwać dzień. Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na zdjęcia Zosi – jej uśmiechnięta buzia była jedynym światłem w moim życiu. Piotr pojawiał się sporadycznie, czasem zabierał ją na lody albo do kina. Ale zawsze wracała do mnie – do naszej małej kawalerki na warszawskim Mokotowie.
Mama powtarzała: „Magda, musisz być silna dla Zosi”. Ale jak być silną, kiedy serce pęka na kawałki? Kiedy każda noc to walka z samotnością i poczuciem porażki? Czasem łapałam się na tym, że zazdroszczę innym matkom na szkolnym korytarzu – tym, które miały wsparcie mężów, rodzinę przy stole i śmiech dzieci w tle.
Zosia dorastała szybciej niż powinna. Była cicha i zamknięta w sobie. Często pytała o tatę – dlaczego nie mieszka z nami, dlaczego nie przychodzi na jej przedstawienia w szkole. Kłamałam wtedy, że jest bardzo zajęty pracą. Nie miałam siły mówić prawdy.
Minęło pięć lat. Piotr pojawiał się coraz rzadziej. Zosia miała już jedenaście lat i zaczynała rozumieć więcej niż chciałam. Pewnego wieczoru usiadła przy mnie na kanapie i powiedziała:
– Mamo, czy tata nas już nie kocha?
Zatkało mnie. Przytuliłam ją mocno i wyszeptałam:
– Kocha cię bardzo, kochanie. Po prostu czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją.
Nie wiem, czy uwierzyła.
Wszystko zmieniło się pewnego marcowego popołudnia. Byłam po pracy, zmęczona i zrezygnowana, kiedy zadzwonił domofon. Głos Piotra był jak echo przeszłości:
– Magda, musimy porozmawiać. To ważne.
Nie chciałam go wpuszczać. Ale coś w jego tonie sprawiło, że nacisnęłam guzik.
Usiadł naprzeciwko mnie przy stole – tym samym, przy którym kiedyś planowaliśmy przyszłość. Wyglądał inaczej: starszy, bardziej zmęczony. Przez chwilę milczał.
– Magda… Wiem, że nie mam prawa o to prosić. Ale musimy pomyśleć o Zosi.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą.
– O co chodzi?
– Dostałem propozycję pracy w Gdańsku. To duża firma informatyczna, świetna pensja… Ale jest jeden warunek – muszę się tam przeprowadzić na stałe. Chciałbym zabrać Zosię ze sobą. Tam są lepsze szkoły, możliwości…
Poczułam jak świat wiruje. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Chcesz mi ją zabrać? Po tych wszystkich latach? – głos mi się załamał.
– Nie chcę ci jej zabierać! – Piotr podniósł ręce w obronnym geście. – Chcę jej dać szansę na lepszą przyszłość. Ty sama wiesz, jak tu jest…
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przez pięć lat był tylko gościem w jej życiu, a teraz chce być bohaterem?
– A ja? Co ze mną? Myślisz, że pozwolę ci ją tak po prostu zabrać?
– Magda… Proszę cię. Możesz jechać z nami. Możemy spróbować jeszcze raz…
Zamarłam.
– Co ty mówisz?
– Wiem, że zawaliłem wszystko. Ale może… może możemy być rodziną? Dla niej?
Wybuchłam śmiechem przez łzy.
– Rodziną? Po tym wszystkim? Myślisz, że można to naprawić jednym wyjazdem do Gdańska?
Piotr spuścił wzrok.
– Nie wiem… Ale wiem, że Zosia potrzebuje obojga rodziców. I wiem, że ty jesteś jej najważniejsza na świecie.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. Rozmawiałam z mamą, z przyjaciółką z pracy – każda miała inne zdanie. Mama była przeciwna:
– On cię skrzywdził raz, skrzywdzi drugi! Nie pozwól mu zabrać Zosi!
Ale Anka mówiła:
– Może warto spróbować? Dla dziecka?
Najtrudniejsza była rozmowa z Zosią.
Usiadłyśmy razem na łóżku.
– Kochanie… Tata dostał pracę w Gdańsku i chciałby, żebyś tam z nim zamieszkała. Albo… żebyśmy pojechały tam razem.
Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– A ty chcesz tam jechać?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
– Chcę tylko twojego szczęścia.
Przez kilka dni żyłyśmy w zawieszeniu. Piotr dzwonił codziennie – przekonywał mnie argumentami o lepszych szkołach i możliwościach dla Zosi. Ja patrzyłam na nasze życie: ciasne mieszkanie, kredyt do spłaty, samotne wieczory…
Ale pamiętałam też ból zdrady i upokorzenie po rozwodzie.
W końcu poprosiłam Piotra o spotkanie we trójkę.
Siedzieliśmy w kawiarni przy Placu Zbawiciela – ja spięta jak struna, Zosia milcząca i przestraszona, Piotr próbujący być ojcem idealnym.
– Zosia – powiedziałam cicho – to twoja decyzja. Jeśli chcesz spróbować życia w Gdańsku z tatą… ja to zaakceptuję. Ale jeśli nie chcesz – zostajesz ze mną.
Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Chcę być z tobą… Ale chciałabym też mieć tatę blisko…
Piotr westchnął ciężko.
– Może spróbujemy przez wakacje? Jeśli ci się spodoba – zostaniesz dłużej. Jeśli nie – wrócisz do mamy.
Zgodziłam się na ten kompromis z ciężkim sercem.
Wakacje były dla mnie koszmarem – codziennie czekałam na telefon od Zosi, analizowałam każde jej słowo w poszukiwaniu oznak tęsknoty lub szczęścia. Piotr dzwonił rzadko – wiedziałam, że próbuje budować nowy świat dla niej bez mojego udziału.
Pod koniec sierpnia Zosia wróciła do Warszawy opalona i uśmiechnięta.
– Mamo… Chciałabym tam zostać jeszcze trochę…
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu – czy naprawdę mogę być aż tak niewystarczająca?
Ale patrząc na nią wiedziałam jedno: jej szczęście jest ważniejsze niż moje rany.
Zgodziłam się na przeprowadzkę Zosi do Gdańska pod warunkiem regularnych odwiedzin i kontaktu ze mną każdego dnia.
Piotr próbował jeszcze raz przekonać mnie do wspólnego życia:
– Magda… Możemy zacząć od nowa. Dla niej…
Odpowiedziałam spokojnie:
– Nie można cofnąć czasu ani zapomnieć o bólu. Ale możemy nauczyć się żyć obok siebie dla dobra Zosi.
Dziś mieszkam sama w Warszawie. Tęsknię za córką każdego dnia – ale widzę też jak rozkwita w nowym miejscu. Czasem pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy wybrałam dobrze?
A wy? Czy potrafilibyście zaufać komuś po raz drugi po takim zawodzie? Czy dobro dziecka zawsze powinno być ponad własne serce?