Nie wracaj, wnuku…
— No to już, dziadku, jadę! U was tak dobrze, jakbym znów był dzieckiem! Ta łaźnia — cudo prawdziwe! Jakbym się na nowo narodził! Może za tydzień znów wpadnę!
Dziadek tylko się uśmiechnął pod wąsem, ale babcia, która właśnie wycierała dłonie o stary fartuch w kratę, nagle zamilkła. Jej spojrzenie stało się ciężkie, jakby nagle coś ją przygniotło. Westchnęła cicho i powiedziała słowa, których nie spodziewałem się usłyszeć:
— Lepiej nie przyjeżdżaj więcej, wnuczku…
Zamarłem w progu. Przez chwilę myślałem, że to żart. Ale jej oczy były poważne, a głos drżał lekko.
— Babciu, o co chodzi? — zapytałem niepewnie.
Dziadek odwrócił wzrok, udając, że poprawia coś przy piecu. W kuchni zapadła cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara na ścianie.
— To nie jest miejsce dla ciebie — powiedziała babcia cicho. — Już nie.
Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przecież zawsze tu wracałem. Do tej wsi pod Lublinem, do domu pachnącego chlebem i dymem z komina. Tu nauczyłem się jeździć rowerem, tu pierwszy raz złamałem rękę i tu zawsze czułem się bezpieczny. Co się zmieniło?
— Babciu… — zacząłem, ale ona tylko pokręciła głową.
— Lepiej nie pytaj. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Wyszedłem na ganek, a za mną wyszedł dziadek. Przez chwilę staliśmy w milczeniu. W powietrzu czuć było zapach świeżo skoszonej trawy i wilgoci po deszczu.
— Dziadku…
— Nie pytaj jej więcej — przerwał mi cicho. — Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego.
Ale ja nie mogłem tak po prostu odejść. Coś ścisnęło mnie za gardło. Wsiadłem do samochodu, ale zanim przekręciłem kluczyk w stacyjce, spojrzałem jeszcze raz na dom. W oknie stała babcia. Jej twarz była blada jak kreda.
Przez całą drogę do Lublina myślałem tylko o jednym: co się stało? Dlaczego nagle nie jestem tu mile widziany?
Wieczorem zadzwoniłem do mamy.
— Mamo… babcia powiedziała, żebym już nie przyjeżdżał. Wiesz coś o tym?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła długa cisza.
— Bartosz… są rzeczy, których lepiej nie ruszać — powiedziała w końcu. — Daj im spokój.
Ale ja nie potrafiłem. Całą noc przewracałem się z boku na bok. Przypominały mi się obrazy z dzieciństwa: jak babcia piekła dla mnie drożdżówki, jak dziadek uczył mnie łowić ryby nad rzeką. Czy to wszystko było kłamstwem?
Następnego dnia wróciłem do pracy w biurze rachunkowym. Ale nie mogłem się skupić. W głowie miałem tylko jedno pytanie: co ukrywają moi dziadkowie?
Po tygodniu postanowiłem wrócić do wsi. Nie uprzedzałem nikogo. Pojechałem wieczorem, kiedy wiedziałem, że będą już po kolacji. Zaparkowałem samochód za stodołą i podszedłem do domu od strony sadu.
W kuchni paliło się światło. Przez okno zobaczyłem babcię siedzącą przy stole z głową opartą na dłoniach. Dziadek stał obok niej i coś szeptał.
Nagle usłyszałem podniesiony głos:
— On ma prawo wiedzieć! — krzyknęła babcia.
— A jeśli wszystko zniszczy? — odpowiedział dziadek.
Serce zaczęło mi walić jak młotem. Zapukałem do drzwi.
Babcia otworzyła i spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła ducha.
— Bartosz…
— Muszę wiedzieć — powiedziałem stanowczo. — Proszę.
Usiedliśmy przy stole. Babcia długo milczała, a potem zaczęła mówić:
— Twój ojciec… nie był tym, za kogo go uważałeś. Był dobrym synem, ale…
Zatrzymała się i spojrzała na dziadka.
— To przez niego musieliśmy kiedyś wyjechać z tej wsi na kilka lat — dodał dziadek ponuro. — Były tu sprawy… których nikt nie chciał pamiętać.
Babcia zaczęła płakać.
— Twój ojciec był zamieszany w coś złego… Były kradzieże, bójki… Ludzie bali się go. Myśleliśmy, że to minie, że wyjedzie do miasta i zacznie nowe życie…
Patrzyłem na nich w osłupieniu. Mój ojciec? Ten spokojny człowiek, który nigdy nie podniósł na mnie głosu?
— Ale przecież…
— Ludzie tu pamiętają — przerwał mi dziadek. — Dla nich jesteś jego synem. Boją się, że historia się powtórzy.
Babcia ścisnęła moją dłoń.
— Kochamy cię, Bartoszku… Ale czasem miłość to za mało, żeby chronić przed światem.
Siedzieliśmy tak długo w milczeniu. Czułem się jak obcy we własnej rodzinie.
Kiedy wychodziłem, babcia podała mi słoik konfitur i powiedziała:
— Nie jesteś winny grzechów ojca. Ale ludzie tu mają długą pamięć.
Wracałem do Lublina z ciężkim sercem. Przez następne dni unikałem kontaktu z rodziną. Czułem gniew i żal — do ojca, do dziadków, do całej tej przeklętej wsi.
Ale potem zacząłem rozumieć: oni chcieli mnie chronić przed tym wszystkim. Przed plotkami, przed nienawiścią sąsiadów, przed własną przeszłością.
Dziś patrzę na to inaczej. Może czasem lepiej nie wracać do miejsc, gdzie przeszłość jest silniejsza niż teraźniejszość? A może właśnie trzeba mieć odwagę wrócić i pokazać wszystkim, kim naprawdę jesteśmy?
Czy można uciec przed cudzymi błędami? Czy rodzina to tylko krew — czy też wybór?