Kiedy Teściowa Wprowadziła się do Naszego Domu: Burza, Która Zmieniła Wszystko

– Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, i przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść. Ale nie mogłam. To był mój dom. Albo przynajmniej kiedyś był.

– Przepraszam, zapomniałam – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że zaraz zacznie kolejny wykład o tym, jak to ona przez czterdzieści lat prowadziła dom i nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie niedopatrzenia.

– W twoim wieku powinnaś już wiedzieć, jak dbać o dom – dodała, kręcąc głową z dezaprobatą. – Gdybyś była moją córką, nauczyłabym cię porządku.

Zacisnęłam zęby. Gdyby była moją matką, pewnie już dawno bym wybuchła. Ale to była matka Pawła – mojego męża. A Paweł… Paweł udawał, że nic nie widzi.

Pięć lat temu kupiliśmy ten dom na obrzeżach Krakowa. Był stary, ale miał duszę. Remontowaliśmy go razem, śmialiśmy się, kłóciliśmy o kolory ścian i wybór kafelków do łazienki. Myślałam wtedy, że to będzie nasza przystań. Miejsce, gdzie wychowamy dzieci, gdzie będziemy szczęśliwi.

Ale potem przyszła choroba teścia. Szybko postępująca demencja zabrała go w ciągu kilku miesięcy. Teściowa została sama w dużym mieszkaniu na osiedlu w Nowej Hucie. Paweł nie mógł znieść myśli, że jego matka będzie tam sama. I tak, pewnego listopadowego wieczoru, przy kolacji rzucił:

– Mama się do nas wprowadzi.

Nie zapytał mnie. Po prostu oznajmił. Pamiętam, jak wtedy spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Paweł… a co z nami? Z naszym życiem?

– To tylko na chwilę – zapewniał. – Dopóki nie poczuje się lepiej.

Minął rok. Teściowa zajęła pokój na dole i powoli zaczęła przejmować kontrolę nad całym domem. Najpierw kuchnia – „Bo ty nie umiesz gotować rosołu tak jak trzeba”. Potem ogród – „Te róże trzeba przycinać inaczej”. Nawet nasza sypialnia nie była bezpieczna – „Nie powinniście spać przy oknie, przeciągi są zdradliwe”.

Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Paweł wracał późno z pracy i nie chciał słuchać moich żali.

– Przesadzasz, Aniu – mówił zmęczonym głosem. – Mama jest starsza, musimy jej pomóc.

Ale ja wiedziałam, że to nie tylko kwestia pomocy. Teściowa traktowała mnie jak intruza. Każdego dnia podważała moje decyzje, krytykowała sposób wychowania dzieci, nawet to, jak układam sztućce w szufladzie.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z matką przez uchylone drzwi kuchni.

– Ona nie nadaje się na żonę dla ciebie – szeptała teściowa. – Zobacz, jak wygląda dom! Gdybyś ożenił się z Kasią z sąsiedztwa, miałbyś porządek i spokój.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę wejść tam i wykrzyczeć jej wszystko prosto w twarz. Ale zamiast tego zamknęłam się w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.

Dzieci zaczęły pytać, dlaczego babcia jest zawsze zła na mamę. Najstarszy syn, Michał, miał wtedy dziewięć lat.

– Mamo, czy babcia cię nie lubi?

Co miałam odpowiedzieć? Że jestem niewystarczająca? Że ich ojciec nie potrafi mnie obronić?

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wychodziłam wcześniej do pracy, wracałam później. Czułam się jak cień samej siebie.

Wszystko zmieniło się pewnego grudniowego wieczoru. Przygotowywałam kolację wigilijną – pierogi z kapustą i grzybami według przepisu mojej mamy. Teściowa weszła do kuchni i bez słowa zaczęła wyrzucać farsz do kosza.

– Co ty robisz?! – krzyknęłam pierwszy raz od miesięcy.

– To nie jest prawdziwy farsz! – odparła lodowatym tonem. – U mnie w domu robiło się inaczej.

Wtedy coś we mnie pękło.

– To jest mój dom! Moja Wigilia! Masz prawo tu być, ale nie masz prawa mnie upokarzać!

Teściowa spojrzała na mnie z pogardą.

– Twój dom? Gdyby nie Paweł i ja, nie miałabyś nic!

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w sypialni. Paweł przyszedł po kilku minutach.

– Aniu…

– Albo ona się wyprowadza, albo ja – powiedziałam drżącym głosem.

Paweł milczał długo.

– Nie mogę jej wyrzucić…

– A mnie możesz stracić?

Nie odpowiedział. Tego wieczoru spałam sama.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Dzieci czuły napięcie, były nerwowe i płaczliwe. Ja coraz częściej myślałam o rozwodzie.

W końcu zdecydowałam się na rozmowę z teściową. Zaprosiłam ją do kawiarni na rynku.

– Pani Mario…

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Chcę panią prosić o jedno: szacunek. Nie musimy się kochać, ale musimy żyć razem dla dobra dzieci i Pawła.

Przez chwilę milczała.

– Ty nigdy nie będziesz dla niego wystarczająca – powiedziała cicho.

Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski.

Kilka dni później znalazłam w skrzynce list od Pawła:

„Aniu,
Nie wiem już sam, co robić. Kocham cię, ale nie potrafię wybrać między tobą a mamą. Przepraszam.”

To był koniec. Spakowałam walizkę i wyjechałam z dziećmi do mojej mamy do Tarnowa.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Paweł dzwoni czasem do dzieci, ale między nami wszystko się skończyło. Teściowa została w naszym domu i pewnie czuje się tam jak królowa.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę byłam taka słaba? A może po prostu nikt nie zasłużył na to, bym walczyła za wszelką cenę?

Czy rodzina to zawsze wybór między sobą a innymi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?