Fioletowe okulary: Historia Kuby i psa Dzika

— Mamo, dlaczego oni to robią?! — krzyknąłem, wbiegając do kuchni z roztrzęsionymi rękami. Głos mi się łamał, a w oczach miałem łzy. Mama spojrzała na mnie znad garnka z zupą, jej twarz była zmęczona, jakby od lat nie spała spokojnie. — Kuba, o co chodzi? — zapytała, ale wiedziałem, że nie zrozumie. Nikt nie rozumiał.

Jeszcze przed chwilą stałem na podwórku za blokiem. Słońce chyliło się ku zachodowi, a powietrze pachniało kurzem i rozgrzanym asfaltem. Wtedy zobaczyłem ich — grupę chłopaków z mojej klasy. Krzyczeli coś, śmiali się głośno, a w środku tego zamieszania był on: brudny, chudy pies o wielkich, przerażonych oczach. Dziki. Tak go nazwałem w myślach, bo wyglądał jak ktoś, kto nigdy nie zaznał ciepła domu.

— Patrzcie, jak ucieka! — wrzasnął Bartek, największy z nich. W jego ręce błysnął kamień. Rzucił z całej siły. Usłyszałem głuchy stukot i skowyt. Pies podkulił ogon i zaczął uciekać na trzech łapach, kulejąc.

— Przestańcie! — wrzasnąłem, ale nikt mnie nie słuchał. Byłem tylko Kuba, ten cichy chłopak z końca klasy, co zawsze siedzi sam na przerwach. Chciałem podejść do psa, ale chłopaki już się rozbiegli, zostawiając mnie samego z moim strachem i wstydem.

Wróciłem do domu z poczuciem winy. Mama mieszała zupę, a ja nie wiedziałem, jak jej powiedzieć o tym wszystkim. — Kuba, nie możesz się tak przejmować każdym psem na ulicy — powiedziała w końcu, kiedy wydukałem jej całą historię. — Świata nie zmienisz.

Ale ja chciałem zmienić świat. Przynajmniej ten mały kawałek podwórka za blokiem.

Następnego dnia poszedłem tam z kawałkiem chleba schowanym w kieszeni. Szukałem Dzika wzrokiem. Bałem się, że już go nie znajdę, że może umarł gdzieś pod płotem albo uciekł na zawsze. Ale był tam — skulony pod starym śmietnikiem, patrzył na mnie nieufnie.

— Hej, piesku… — szepnąłem i powoli wyciągnąłem rękę z chlebem. Pies zawahał się, ale głód był silniejszy niż strach. Podszedł bliżej, powoli, krok po kroku. Kiedy dotknął mojego palca zimnym nosem, poczułem coś dziwnego — jakby przez chwilę świat stał się lepszy.

Od tego dnia spotykaliśmy się codziennie. Przynosiłem mu jedzenie i mówiłem do niego szeptem o wszystkim: o szkole, o tym jak Bartek mnie przezywa, o tym jak bardzo tęsknię za tatą, który wyjechał do pracy do Niemiec i wraca tylko raz na kilka miesięcy.

Pewnego dnia mama znalazła moje fioletowe okulary przeciwsłoneczne w plecaku. — Po co ci to? — zapytała podejrzliwie. — Przecież nie masz wady wzroku.

— To… żeby widzieć świat inaczej — odpowiedziałem cicho. Bo kiedy zakładałem te okulary i patrzyłem na Dzika, wszystko wydawało się mniej straszne. Jakby fioletowy filtr chronił mnie przed bólem i samotnością.

Ale mama nie rozumiała. Zaczęła się martwić coraz bardziej. — Kuba, nie możesz tak żyć w swoim świecie — mówiła wieczorami. — Musisz być twardszy. Życie jest trudne.

Nie chciałem być twardszy. Chciałem być dobry.

Pewnego popołudnia Bartek i jego banda znów pojawili się na podwórku. Tym razem byli jeszcze bardziej agresywni. Zobaczyli mnie z Dzikiem i zaczęli się śmiać.

— Ooo, Kuba ma nowego przyjaciela! Może też chcesz dostać kamieniem? — Bartek podszedł bliżej i popchnął mnie tak mocno, że upadłem na ziemię.

Dziki zaszczekał głośno i stanął między mną a Bartkiem. W jego oczach pojawiła się odwaga, której nigdy wcześniej u niego nie widziałem.

— Zostawcie go! — krzyknąłem przez łzy.

Nagle zza rogu wyszła pani Zofia, sąsiadka z parteru. — Co tu się dzieje?! — wrzasnęła tak głośno, że chłopaki uciekli bez słowa.

Leżałem na ziemi z rozbitym kolanem i patrzyłem na Dzika. On polizał moją dłoń i położył głowę na moim ramieniu.

Wieczorem mama zobaczyła moje poranione kolano i rozpłakała się pierwszy raz od lat.

— Kuba… ja tylko chcę cię chronić…

— Ale ja muszę chronić kogoś innego — odpowiedziałem cicho.

Od tamtej pory Dziki stał się częścią mojego życia. Mama długo nie chciała się zgodzić na psa w domu, ale kiedy zobaczyła nas razem podczas burzy — jak trzymam go za łapę i szepczę mu do ucha uspokajające słowa — coś w niej pękło.

— Może świat naprawdę można zmienić… choćby tylko dla jednej istoty — powiedziała pewnego wieczoru.

Dziś patrzę przez moje fioletowe okulary na świat i widzę go inaczej niż kiedyś. Wiem już, że czasem trzeba być innym niż wszyscy, żeby zrobić coś dobrego. Że empatia to nie słabość, tylko siła.

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi wokół nas nosi niewidzialne rany? Ilu potrzebuje tylko odrobiny ciepła? Czy naprawdę tak trudno jest spojrzeć na świat przez czyjeś oczy… albo przez fioletowe okulary?