Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? – Historia jednej rodzinnej uroczystości

– Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? – głos mojej teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z rękami opartymi na biodrach, a jej twarz była czerwona – nie wiem, czy od emocji, czy od upału bijącego z pieca. Wszyscy zamilkli. Nawet dzieci przestały się śmiać i patrzyły na nią z szeroko otwartymi oczami.

Jeszcze godzinę temu śmialiśmy się przy stole, jedliśmy domowe pierogi i ciasto drożdżowe, które przygotowała z okazji swoich urodzin. Byliśmy na wsi, w jej starym domu pod Radomiem, gdzie zawsze pachniało świeżym chlebem i sianem. Mój mąż Piotr rozmawiał z ojcem o naprawie traktora, dzieci biegały po podwórku, a ja pomagałam teściowej w kuchni. Wszystko wydawało się idealne – przynajmniej przez chwilę.

Ale potem zadzwonił telefon. To była jej sąsiadka, pani Zosia. Przyszła złożyć życzenia i przyniosła słoik własnej konfitury. Wtedy teściowa zapytała: – A kto jeszcze dzwonił? Kto pamiętał?

Zrobiło się niezręcznie. Bo nikt nie zadzwonił. My przyjechaliśmy osobiście, brat mojego męża był za granicą i napisał tylko krótkiego SMS-a. Córka teściowej, Ania, mieszka w Warszawie i obiecała przyjechać za tydzień. Nikt nie zadzwonił z samego rana, nikt nie złożył życzeń przez telefon. I wtedy wybuchła.

– Całe życie dla was poświęciłam! – krzyknęła. – A teraz nawet telefonu nie mogę się doczekać? Nawet głupiego „wszystkiego najlepszego”?

Piotr próbował ją uspokoić:
– Mamo, przecież jesteśmy tutaj, świętujemy razem…

Ale ona już nie słuchała. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie rozumiesz! To nie o to chodzi! Chciałam… Chciałam poczuć, że ktoś o mnie pamięta. Że jestem ważna.

Wtedy poczułam się winna. Przecież mogłam zadzwonić rano, zanim ruszyliśmy w drogę. Mogłam napisać wiadomość, wysłać kwiaty kurierem… Ale byłam pewna, że nasza obecność wystarczy.

Teść milczał, patrząc przez okno na pola. Dzieci zaczęły się kręcić niespokojnie. Piotr próbował jeszcze raz:
– Mamo, przecież zawsze możesz do nas zadzwonić…

– To nie to samo! – przerwała mu gwałtownie. – Kiedyś rodzina była razem. Teraz każdy tylko patrzy w telefon albo siedzi w swoim mieszkaniu w mieście!

Wiedziałam, że to nie tylko o urodziny chodzi. Teściowa od lat czuła się samotna na tej wsi. Po śmierci swojej matki została tu sama z teściem, który coraz mniej mówił i coraz częściej zasypiał przed telewizorem. Dzieci wyjechały do miasta, wnuki widywała raz na kilka miesięcy. Każda taka uroczystość była dla niej jak test – czy ktoś jeszcze o niej pamięta?

Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie.
– Ty też masz swoją matkę – powiedziała cicho. – Pewnie do niej dzwonisz codziennie.

Zrobiło mi się głupio. Faktycznie, do swojej mamy dzwoniłam często, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Ale do teściowej? Zawsze wydawało mi się, że wystarczy przyjechać raz na jakiś czas.

Wtedy Antek, nasz starszy syn, podszedł do niej i powiedział:
– Babciu, a pokażesz mi jeszcze te stare zdjęcia?

To był moment przełomowy. Teściowa spojrzała na niego zaskoczona, a potem uśmiechnęła się przez łzy.
– Chodź, pokażę ci, jak wyglądałam w twoim wieku.

Reszta dnia upłynęła już spokojniej, ale atmosfera była napięta. Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły na kanapie, usiedliśmy z Piotrem na ganku.
– Myślisz, że przesadza? – zapytał cicho.

Pokręciłam głową.
– Nie wiem… Może trochę. Ale chyba bym się tak samo czuła na jej miejscu.

Piotr westchnął ciężko.
– Zawsze myślałem, że wystarczy być obecnym fizycznie…

Patrzyliśmy na gwiazdy nad stodołą i milczeliśmy długo. Wiedziałam już wtedy, że coś musimy zmienić. Że dla niej liczą się drobiazgi – telefon rano, kartka pocztowa, krótka wiadomość bez okazji.

Kiedy wyjeżdżaliśmy następnego dnia rano, teściowa żegnała nas już pogodniejsza. Ale zanim wsiedliśmy do samochodu, powiedziała jeszcze:
– Wiecie… Ja nie chcę być tylko tą babcią od pierogów i ciasta drożdżowego. Chcę być częścią waszego życia.

Te słowa zostały ze mną na długo. Bo ile razy myślimy o bliskich tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujemy? Ile razy zakładamy, że nasza obecność wystarczy?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę tak trudno jest zadzwonić? Czy to my jesteśmy winni tej samotności naszych rodziców? A może po prostu za bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko jest „na później”?

Może warto czasem zadzwonić bez powodu… zanim będzie za późno.