Ciche życie z synem kosztem zbyt wysokiej ceny

— Mamo, dlaczego nie możemy pojechać do dziadka na święta? — zapytał mnie Kuba, patrząc na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Zamarłam na chwilę, trzymając w ręku łyżkę do zupy. W powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanego barszczu, a za oknem Kazimierz Dolny tonął w szarym, listopadowym zmierzchu. W tej jednej chwili poczułam, jak całe moje życie, wszystkie wybory i błędy, wracają do mnie z całą mocą.

Mój syn nie wiedział, ile mnie kosztuje ten spokój, który mu zapewniam. Nie wiedział, ile nocy przepłakałam w samotności, ile razy musiałam wybierać między własnym szczęściem a jego bezpieczeństwem. Ale czy on kiedykolwiek zrozumie? Czy ja sama rozumiem cenę, którą zapłaciłam?

Zanim tu zamieszkałam, moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Byłam żoną Adama — człowieka, którego kiedyś kochałam do szaleństwa. Mieszkaliśmy w Lublinie, mieliśmy wspólne plany i marzenia. Ale Adam miał też swoje demony. Coraz częściej wracał do domu późno, coraz częściej czułam od niego alkohol. Z czasem przestał się mną interesować, a ja stawałam się coraz bardziej przezroczysta.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Kuba miał wtedy cztery lata. Adam wrócił do domu pijany i zaczął krzyczeć. Słowa bolały bardziej niż ciosy — „Jesteś nikim! Gdyby nie ja, nie miałabyś niczego!” — wrzeszczał, a ja tuliłam Kubę w ramionach, próbując go ochronić przed tym wszystkim. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o ucieczce.

Ale ucieczka nie była taka prosta. Adam był wpływowym człowiekiem, jego rodzina miała znajomości wszędzie. Bałam się, że jeśli spróbuję odejść, odbierze mi Kubę. Przez kolejne dwa lata żyłam jak w klatce — udając przed sąsiadami i rodziną, że wszystko jest w porządku. Moja mama powtarzała: „Marianno, małżeństwo to nie bajka. Trzeba znosić trudności.” Ale czy naprawdę każda kobieta musi znosić upokorzenie?

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie mogłam już dłużej udawać. Adam uderzył mnie po raz pierwszy przy Kubie. Spojrzałam wtedy w oczy mojego syna i zobaczyłam w nich strach. To był moment przełomowy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam do Kazimierza Dolnego — do starego domu po babci.

Przez pierwsze miesiące żyliśmy bardzo skromnie. Pracowałam jako kelnerka w małej kawiarni przy rynku. Każdego dnia bałam się, że Adam nas odnajdzie. Pisał do mnie groźby, dzwonił po nocach. Raz nawet przyjechał pod dom i krzyczał pod oknami. Sąsiedzi patrzyli na mnie z litością albo z pogardą — „Ta Sobolewska to pewnie sama sobie winna.”

Najgorsze były święta. Kuba pytał o ojca, o dziadków. Tęsknił za rodziną, której już nie miałam mu do zaoferowania. Czasem łapałam się na tym, że zazdroszczę innym matkom — tym, które mogły spokojnie pójść z dziećmi na spacer bez lęku przed przeszłością.

Po roku zaczęło być trochę łatwiej. Kuba znalazł przyjaciół w szkole, ja dostałam pracę w bibliotece miejskiej. Zaczęłyśmy budować nowe życie — ciche, spokojne, bezpieczne. Ale cena tego spokoju była ogromna.

Moja mama przestała się do mnie odzywać. Uważała, że przyniosłam rodzinie wstyd. „Rozwódka! Jak ty teraz znajdziesz sobie mężczyznę?” — mówiła przez telefon zanim zerwała kontakt całkowicie. Brat przestał zapraszać mnie na rodzinne uroczystości. Czułam się wykluczona ze świata, który kiedyś był moim domem.

Czasem wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta odbijające się w Wiśle. Zastanawiałam się wtedy, czy dobrze zrobiłam. Czy moje poświęcenie miało sens? Czy Kuba kiedyś mi wybaczy, że odebrałam mu ojca i rodzinę?

Kilka miesięcy temu Adam zmarł nagle na zawał serca. Kiedy dowiedziałam się o jego śmierci, poczułam ulgę… i ogromny smutek jednocześnie. Kuba płakał przez kilka dni — mimo wszystko kochał ojca na swój sposób. Ja płakałam razem z nim, ale moje łzy były inne.

Dziś nasze życie jest spokojne. Kuba ma wszystko: bezpieczeństwo, dom pełen ciepła i miłości. Ale czasem widzę w jego oczach cień tęsknoty za czymś więcej — za rodziną, której już nie odzyska.

— Mamo? — Kuba podchodzi do mnie i przytula się mocno. — Kocham cię.

Uśmiecham się przez łzy i głaszczę go po głowie.

Czy naprawdę można być szczęśliwym po tylu stratach? Czy spokój jest wart każdej ceny? Czasem myślę o tym długo w nocy… Może ktoś z was zna odpowiedź?