Bałam się, że nie wrócisz – historia nieoczekiwanego powrotu
– Nie wierzę ci, Marek! – krzyknęłam przez łzy, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Stał w progu, zmęczony, zarośnięty, z oczami spuszczonymi w podłogę. Przez chwilę miałam wrażenie, że to tylko sen – albo raczej koszmar, który powraca po raz kolejny.
Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą o świcie. Dzieci spały na górze, nieświadome tego, że ich świat właśnie się zatrząsł w posadach. Przez ostatnie miesiące byłam sama – sama z rachunkami, sama z ich płaczem i pytaniami: „Kiedy tata wróci?” Sama z własnym strachem i gniewem.
Marek wyszedł pewnego dnia w listopadzie. Powiedział tylko: „Muszę się przewietrzyć.” Nie wrócił na kolację. Nie wrócił na noc. Nie wrócił przez kolejne tygodnie. Zgubił się gdzieś w szarej codzienności Warszawy, a ja zostałam z dwójką dzieci i długami po jego nieudanych interesach.
– Przepraszam – wyszeptał teraz. – Naprawdę… nie wiedziałem, jak wrócić.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przepraszam? To wszystko? Przepraszam za miesiące niepewności, za telefony od komornika, za łzy dzieci? Za to, że musiałam sprzedać obrączkę babci, żeby zapłacić czynsz?
– Gdzie byłeś? – spytałam cicho, bojąc się odpowiedzi.
Usiadł ciężko na krześle przy stole. Widziałam jego drżące ręce.
– Najpierw u kolegi… potem trochę tu, trochę tam. Pracowałem na budowie pod Poznaniem. Chciałem zarobić i wrócić z pieniędzmi… ale nic nie wyszło.
Wtedy przypomniałam sobie wszystkie wieczory spędzone na liczeniu resztek pieniędzy. Wszystkie rozmowy z sąsiadką Anią, która przynosiła mi mleko i chleb „bo jej zostało”. Wszystkie upokorzenia w urzędzie pracy i te spojrzenia ludzi na klatce schodowej.
– Myślisz, że możesz tak po prostu wrócić? – głos mi się załamał. – Że wszystko będzie jak dawniej?
Marek spuścił głowę jeszcze niżej. Widziałam łzy na jego policzkach. Może pierwszy raz od lat widziałam go naprawdę słabego.
– Nie wiem… Ale musiałem spróbować.
Przez chwilę chciałam go wyrzucić za drzwi. Ale potem pomyślałam o dzieciach. O tym, jak Staś codziennie rysował tatę na swoich obrazkach. O tym, jak Zosia tuliła się do mojej poduszki i szeptała: „Mama, śniło mi się, że tata wrócił.”
Następnego dnia Marek został w domu. Dzieci były w szoku – Staś patrzył na niego jak na ducha, Zosia schowała się za moją spódnicą. Przez cały dzień panowała niezręczna cisza. Marek próbował rozmawiać z dziećmi, ale one milczały lub odpowiadały półsłówkami.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Zupa była rzadka – więcej wody niż warzyw – ale pierwszy raz od miesięcy jedliśmy we czwórkę.
– Mamo, a tata już zostanie? – spytała Zosia cicho.
Spojrzałam na Marka. Widziałam strach w jego oczach.
– Tak, kochanie – odpowiedziałam powoli. – Tata spróbuje zostać.
Ale czy ja tego chciałam? Czy potrafię mu wybaczyć? Czy potrafię zapomnieć te wszystkie noce spędzone na płaczu w poduszkę?
Kolejne dni były trudne. Marek szukał pracy – chodził od sklepu do sklepu, zostawiał CV nawet tam, gdzie nie było ogłoszeń. Ja pracowałam na pół etatu w piekarni i dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Każda złotówka była na wagę złota.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Aniu, słyszałam… Marek wrócił? I co teraz?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mama nigdy go nie lubiła. Uważała, że jest słaby i nieodpowiedzialny.
– Próbujemy jakoś żyć – powiedziałam tylko.
– Uważaj na siebie i dzieci – usłyszałam w słuchawce.
Wieczorem Marek przyniósł do domu pierwszą wypłatę – niewielką zaliczkę za pomoc przy remoncie klatki schodowej w sąsiednim bloku. Widziałam dumę w jego oczach, ale też wstyd.
– To dla was – powiedział cicho.
Staś uśmiechnął się pierwszy raz od dawna.
Ale potem przyszły kolejne problemy. Komornik przyszedł po telewizor – ostatnią rzecz wartą więcej niż sto złotych. Dzieci płakały, ja próbowałam tłumaczyć urzędnikowi, że to wszystko co mamy.
Marek stał wtedy z boku, bezradny jak dziecko.
– To moja wina – powiedział później. – Gdyby nie ja…
Nie miałam już siły się kłócić. Po prostu przytuliłam dzieci i poszłam spać.
Wkrótce zaczęły się plotki na osiedlu. Sąsiadka spod piątki mówiła głośno na klatce:
– No tak… wrócił jak gdyby nigdy nic! Ciekawe na jak długo tym razem?
Czułam się upokorzona. Ale wiedziałam też, że muszę być silna dla dzieci.
Któregoś wieczoru Marek przyszedł do mnie do kuchni:
– Aniu… ja wiem, że cię zawiodłem. Ale chcę spróbować jeszcze raz. Dla ciebie i dla dzieci.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Nie wiem czy potrafię ci wybaczyć… Ale spróbuję. Dla nich.
I tak zaczęliśmy budować wszystko od nowa – cegiełka po cegiełce. Były dni lepsze i gorsze; czasem płakałam po cichu w łazience, czasem śmialiśmy się razem przy stole jak dawniej.
Dziś mija rok od tamtego wieczoru. Nadal nie jest łatwo – długi spłacamy powoli, Marek pracuje dorywczo, ja dorabiam gdzie mogę. Ale dzieci znów rysują całą rodzinę na jednym obrazku.
Czasem patrzę na Marka i pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć? Czy można odbudować zaufanie po tylu ranach? A może najważniejsze jest to, że mimo wszystko jesteśmy razem?