„Przyjechaliśmy świętować, a ty nie otwierasz drzwi!” – czyli jak święta zamieniły się w koszmar
– Przyjechaliśmy świętować, a ty nie otwierasz drzwi! – głos teściowej rozbrzmiewał za drzwiami jak dzwon alarmowy. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od ciasta na pierogi, i patrzyłam na zegar. Była dopiero jedenasta, a oni już tu byli. Bez zapowiedzi, jak co roku.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Słyszałam, jak mąż, Tomek, kręci się nerwowo po korytarzu. – Może jednak otworzysz? – szepnął z wyrzutem. – Przecież to tylko mama i tata.
Tylko mama i tata. Tylko kolejny raz, kiedy muszę udawać, że wszystko jest w porządku. Tylko kolejny raz, kiedy moje święta są podporządkowane ich oczekiwaniom. Tylko kolejny raz, kiedy nie mam prawa do własnego domu.
– Nie otworzę – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Nie dzisiaj.
Tomek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Oszalałaś? Przecież oni się obrażą! – Jego głos był coraz głośniejszy, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Za drzwiami słychać było coraz głośniejsze pukanie i podniesione głosy teściów. – Aniu! Tomek! Otwierajcie natychmiast! – krzyczała teściowa, a teść coś mamrotał pod nosem.
Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na stołku w kuchni. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z domu i zostawić to wszystko za sobą. Ale wiedziałam, że nie mogę. Że muszę w końcu postawić granicę.
Od kilku lat każde święta wyglądały tak samo. Najpierw tygodnie przygotowań: sprzątanie, gotowanie, planowanie prezentów. Potem stres związany z tym, czy wszystko będzie idealnie. A na końcu – przyjazd teściów bez zapowiedzi, krytyczne spojrzenia teściowej na moją sałatkę jarzynową („U nas zawsze była z groszkiem, a tu co? Marchewka dominuje!”), narzekania teścia na politykę i ceny w sklepach („Za moich czasów to chleb kosztował grosze!”), a potem wieczorne sprzątanie i łzy w łazience.
Moja mama dzwoniła zawsze wieczorem: – Aniu, jak tam święta? – pytała cicho, bo wiedziała, że nie mogę mówić głośno.
– Dobrze, mamo – kłamałam. – Wszyscy zdrowi.
Ale dzisiaj nie chciałam już kłamać. Dzisiaj chciałam po prostu mieć święty spokój.
Tomek patrzył na mnie z wyrzutem. – Co im powiem? Że nie chcesz ich wpuścić?
– Powiedz prawdę – odpowiedziałam spokojnie. – Że jestem zmęczona. Że chcę spędzić święta inaczej. Że chcę być sama z tobą i dziećmi.
Dzieci siedziały w pokoju obok i słuchały wszystkiego w ciszy. Starsza córka, Zosia, miała już dwanaście lat i rozumiała więcej niż myślałam. Młodszy syn, Michałek, tulił się do niej i pytał szeptem: – Mamusiu, dlaczego babcia krzyczy?
Nie miałam siły tłumaczyć im tego wszystkiego. Nie miałam siły tłumaczyć sobie.
Za drzwiami zrobiło się cicho. Potem usłyszałam szuranie butów i stłumione głosy oddalające się po klatce schodowej. Tomek stał przez chwilę przy drzwiach, potem wrócił do kuchni i usiadł naprzeciwko mnie.
– Wiesz, że tego ci nie wybaczą? – powiedział cicho.
– Może w końcu przestaną nas traktować jak dzieci – odpowiedziałam równie cicho.
Przez resztę dnia panowała cisza. Dzieci bawiły się w swoim pokoju, Tomek przeglądał wiadomości na telefonie, a ja siedziałam przy stole i patrzyłam na niedokończone pierogi. Czułam się winna i wolna jednocześnie.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Aniu? Wszystko w porządku?
– Tak, mamo. Dzisiaj nie było gości.
– I dobrze – powiedziała stanowczo. – Czasem trzeba postawić granicę.
Po rozmowie długo siedziałam w kuchni sama. Wspominałam swoje dzieciństwo – święta u babci na wsi, zapach barszczu z uszkami, śmiech kuzynów przy stole. Tamte święta były inne. Były nasze.
Z Tomkiem poznaliśmy się na studiach w Krakowie. On był z małego miasteczka pod Tarnowem, ja z Nowego Sącza. Jego rodzina była bardzo tradycyjna: niedzielne obiady u mamy, wspólne wyjazdy na działkę, wszystko razem. Na początku wydawało mi się to urocze – dopóki nie zrozumiałam, że „razem” oznacza „po ich myśli”.
Pierwsze święta po ślubie spędziliśmy u nich. Teściowa od rana wydawała polecenia: „Ania, obierz ziemniaki”, „Ania, przynieś talerze”, „Ania, sprawdź czy dzieci nie rozrabiają”. Czułam się jak pomoc domowa, a nie gość czy członek rodziny.
Tomek tego nie widział albo nie chciał widzieć. Kiedy próbowałam mu o tym powiedzieć, wzruszał ramionami: „Mama już taka jest”.
Z czasem zaczęli przyjeżdżać do nas coraz częściej – bez zapowiedzi, bez pytania czy nam to pasuje. Zawsze mieli jakieś uwagi: a to za mało posprzątane („U nas zawsze było czysto!”), a to dzieci za głośno („Za naszych czasów dzieci słuchały dorosłych!”), a to jedzenie nie takie jak trzeba („Kto to widział pierogi bez mięsa?”).
Z każdym rokiem czułam się coraz bardziej zmęczona i niewidzialna we własnym domu. Nawet Tomek zaczął unikać rozmów o świętach – wiedział, że temat kończy się moimi łzami.
W tym roku postanowiłam inaczej. Powiedziałam Tomkowi tydzień wcześniej:
– Chcę spędzić święta tylko z tobą i dziećmi.
– Ale mama się obrazi…
– Trudno.
Nie rozmawialiśmy o tym więcej aż do dzisiejszego poranka.
Kiedy teściowie odjechali spod naszego bloku tamtego dnia, poczułam ulgę wymieszaną z lękiem. Wiedziałam, że czeka mnie burza telefonów i pretensji.
Nie myliłam się.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa:
– Aniu! Jak mogłaś nam to zrobić? Myśmy tyle lat dla was poświęcili! Myśmy was wychowali!
Chciałam odpowiedzieć coś spokojnie, ale głos mi się załamał:
– Mamo… ja już nie daję rady…
– Ty niewdzięczna dziewczyno! Gdyby nie my…
Rozłączyłam się. Ręce mi drżały.
Tomek próbował rozmawiać z rodzicami przez kilka dni bez skutku. Teść przestał odbierać telefony od syna.
Dzieci pytały codziennie:
– Kiedy przyjedzie babcia?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Po tygodniu przyszła paczka od teściowej – słoik bigosu i kartka: „Może chociaż to umiesz podgrzać”.
Poczułam gniew i smutek jednocześnie. Ale też coś jeszcze: ulgę.
Z Tomkiem zaczęliśmy rozmawiać więcej niż przez ostatnie lata razem wzięte. O tym czego chcemy dla siebie i dzieci; o tym jak bardzo oboje byliśmy zmęczeni udawaniem; o tym jak trudno jest być dorosłym dzieckiem swoich rodziców.
Minęło kilka miesięcy zanim relacje z teściami wróciły do względnej normalności – choć już nigdy nie były takie same jak wcześniej. Ale pierwszy raz od lat poczułam się naprawdę gospodynią we własnym domu.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa podobne święta? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy wybierać między własnym spokojem a cudzymi oczekiwaniami?