Zdradzona przyjaźń: historia życia rozbitego przez zaufanie

„Nie rozumiesz, Justyna. Nie rozumiesz, jak to jest czuć się samotną nawet wtedy, gdy wszyscy wokół zapewniają cię o swojej miłości.”

Głos mojej mamy odbijał się echem w mojej głowie, gdy siedziałam na zimnej podłodze w kuchni naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Była listopadowa noc, deszcz bębnił o parapet, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Właśnie odkryłam, że moja najlepsza przyjaciółka – osoba, której powierzyłam całe swoje życie – zdradziła mnie w sposób, którego nigdy się nie spodziewałam.

Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu, kiedy jako nieśmiała dziewczyna z małego miasteczka na Podlasiu przyjechałam do Warszawy na studia. Tam poznałam Martę – dziewczynę z Poznania, pełną energii, z burzą rudych włosów i śmiechem, który potrafił rozjaśnić nawet najbardziej pochmurny dzień. To ona pierwsza wyciągnęła do mnie rękę: „Chodź ze mną na kawę, Justyna! Nie możesz siedzieć sama w akademiku!”

Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Razem przeżywałyśmy pierwsze sesje, nieprzespane noce nad notatkami, pierwsze miłości i rozczarowania. Gdy mój tata zmarł nagle na zawał, Marta była jedyną osobą, która przyjechała do mnie do domu i trzymała mnie za rękę podczas pogrzebu. „Nie jesteś sama. Masz mnie,” powtarzała.

Po studiach wynajęłyśmy razem kawalerkę na Pradze. Ja zaczęłam pracować jako nauczycielka polskiego w liceum, Marta dostała posadę w agencji reklamowej. Żyłyśmy skromnie – czasem na kolację była tylko herbata i chleb z dżemem – ale byłyśmy szczęśliwe. W piątki chodziłyśmy na spacery nad Wisłę, w niedziele gotowałyśmy razem rosół i śmiałyśmy się z własnych nieudolnych prób pieczenia ciasta drożdżowego.

Potem przyszły trudniejsze lata. Ja wyszłam za mąż za Pawła – spokojnego informatyka z sąsiedztwa – a Marta została sama. Była świadkową na naszym ślubie i matką chrzestną naszej córki Zosi. „Masz szczęście, że masz taką przyjaciółkę,” powtarzała mi mama. I ja naprawdę w to wierzyłam.

Ale życie potrafi być okrutne. Po dziesięciu latach małżeństwa Paweł stracił pracę w wyniku restrukturyzacji firmy. Popadł w depresję, zamknął się w sobie. Ja próbowałam utrzymać dom, pracować i wspierać córkę, która coraz częściej wracała ze szkoły zapłakana przez rówieśników. Marta była wtedy zawsze pod ręką: „Jakbyś czegoś potrzebowała – dzwoń.”

Zaczęły się jednak pojawiać drobne sygnały ostrzegawcze. Z konta wspólnego – które miałyśmy od czasów studiów na drobne wydatki – znikały niewielkie sumy. „Pewnie pomyliłam przelew,” tłumaczyła Marta z uśmiechem. Wierzyłam jej bezgranicznie.

Potem zaczęły się prośby o pożyczki: „Justyna, miałam awarię auta… oddam ci za tydzień.” Oddawałam bez pytania – przecież to była Marta.

Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie bank: „Pani Nowak, czy autoryzuje pani wypłatę 2000 złotych?” Zamarłam. Przejrzałam historię rachunku i zobaczyłam regularne wypłaty przez ostatnie trzy lata – łącznie ponad 15 tysięcy złotych.

Wieczorem wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Martę siedzącą przy naszym stole z moim portfelem i stertą rachunków.
– Co robisz? – zapytałam cicho.
Marta podskoczyła jak oparzona.
– Sprawdzałam tylko rachunki… chciałam ci pomóc…
– Pomóc? Czy to ty wypłacałaś te pieniądze?
Zamilkła. Po chwili spuściła głowę.
– Miałam długi… hazard… nie chciałam ci mówić… bałam się…
– I dlatego okradłaś mnie? Po tym wszystkim?
Marta rozpłakała się. „Nie chciałam cię stracić… Przepraszam…”

Nie potrafiłam jej wybaczyć. Przestałam odbierać telefony, przestałam odpisywać na wiadomości. Paweł był wściekły: „Mówiłem ci, że ona jest zbyt nachalna!” Mama próbowała mnie pocieszać: „Ludzie zmieniają się przez strach…” Ale ja czułam tylko pustkę i żal do siebie samej za ślepe zaufanie.

Zosia zaczęła mieć coraz większe problemy w szkole – zamknęła się w sobie po tym, jak usłyszała naszą kłótnię z Martą. Paweł coraz częściej wychodził wieczorami pod pretekstem spaceru z psem – wiedziałam, że ucieka przed problemami.

Któregoś dnia dostałam list od Marty:
„Justyna,
Wiem, że nie zasługuję na twoje przebaczenie. Chciałam tylko powiedzieć, że naprawdę cię kochałam jak siostrę i każdego dnia żałuję tego, co zrobiłam.”
Czytałam te słowa dziesiątki razy i za każdym razem czułam ból.

Zamknęłam wspólne konto, zmieniłam bank i zaczęłam chodzić na spotkania grupy wsparcia dla osób oszukanych przez bliskich. Poznałam tam kobiety takie jak ja – matki, żony, przyjaciółki zdradzone przez tych, którym ufały najbardziej.

Pewna starsza pani powiedziała mi kiedyś: „Przebaczenie nie jest dla tego, kto cię skrzywdził – jest dla ciebie.”
Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę Marcie. Ale wiem jedno: dziś jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem zastanawiam się: ile razy mylimy miłość z uzależnieniem od drugiego człowieka? Ile razy pozwalamy strachowi przed samotnością przesłonić nam prawdę?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką zdradę?