„Wszyscy myśleli, że jestem szczęśliwa”: A ja od lat nosiłam w sercu ciężar, którego nikt nie widział
– Znowu się spóźniasz, Aniu. – Głos mojego męża, Marka, odbił się echem w kuchni. Stał przy oknie, z kubkiem kawy w dłoni, patrząc na ogród, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nigdy mi nie zadał.
– Przepraszam – odpowiedziałam cicho, zdejmując płaszcz. – Byłam u mamy. Znowu miała gorszy dzień.
– Zawsze masz wymówkę – mruknął. – Może czasem pomyśl o nas.
Zamknęłam oczy na chwilę. W głowie dudniło mi od jego słów. „O nas” – powtarzałam w myślach, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz naprawdę byliśmy „nami”. Może wtedy, gdy dzieci były małe? Może jeszcze wcześniej, zanim zaczęłam czuć się jak cień samej siebie?
Zawsze słyszałam, że jestem szczęściarą. Że mam wszystko – dobrego męża, dwójkę dzieci, wnuki, własny dom. Znajomi zazdrościli mi „spokoju”, rodzina chwaliła mnie za „ogarnięcie” i wieczne poczucie humoru. Nawet moja siostra kiedyś powiedziała: – Podziwiam cię, bo ty zawsze potrafisz być silna.
I przez długi czas sama w to wierzyłam. Wierzyłam, że to moja rola – być tą, która wszystko ogarnia, która zawsze wie, co powiedzieć i jak załagodzić konflikt. Nawet wtedy, gdy w środku czułam się jak rozbity talerz.
Pamiętam dzień, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Był listopad, szaro i zimno. Syn zadzwonił z informacją, że wyjeżdża do Anglii na stałe. Córka była wtedy w trakcie rozwodu i potrzebowała mnie bardziej niż kiedykolwiek. Mama chorowała coraz bardziej. Marek zamykał się w sobie i coraz częściej uciekał do garażu albo na działkę.
– Mamo, nie dam rady sama – płakała Kasia przez telefon. – On mnie zostawił z długami! Co ja mam zrobić?
– Spokojnie, Kasiu. Przyjedź do nas na kilka dni – mówiłam spokojnym głosem, choć serce mi pękało.
Wtedy zaczęły się moje bezsenne noce. Leżałam w łóżku obok Marka i patrzyłam w sufit. On spał spokojnie, a ja liczyłam minuty do świtu. Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Dla wszystkich byłam podporą, ale nikt nie widział moich łez.
Pewnego dnia siostra zadzwoniła z pretensjami:
– Ty to masz dobrze! Wszystko ci się układa! Ja muszę walczyć o każdy grosz!
Zacisnęłam zęby. Nie miałam siły tłumaczyć jej, że to tylko pozory. Że pod tą warstwą „ogarnięcia” kryje się zmęczona kobieta, która nie pamięta już, kiedy ostatni raz była szczęśliwa.
Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole, śmiechy wnuków, zapach pierogów i barszczu. A ja z uśmiechem na twarzy podawałam kolejne dania i słuchałam narzekań teściowej:
– Znowu za mało soli w zupie.
Marek milczał przez większość wieczoru. Widziałam jego spojrzenie – chłodne i obojętne. Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Teraz wymienialiśmy tylko zdawkowe uwagi o rachunkach i zakupach.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na pięć minut płaczu. Tylko pięć minut – tyle mogłam sobie dać luksusu bycia słabą.
Czasem myślałam o tym, żeby po prostu wyjść z domu i już nie wrócić. Pójść gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie zna i nie oczekuje ode mnie cudów. Ale potem przypominałam sobie o mamie, o Kasi, o wnukach…
Któregoś dnia Marek wrócił późno do domu. Pachniał obcymi perfumami.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
– U kolegi – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Nie drążyłam tematu. Bałam się prawdy bardziej niż kłamstwa.
Wieczorem zadzwoniła Kasia:
– Mamo… chyba jestem w ciąży.
Zamarłam. Kasia była po rozwodzie, ledwo wiązała koniec z końcem.
– Poradzimy sobie – powiedziałam automatycznie.
Ale czy naprawdę dam radę? Czy jeszcze mam w sobie siłę?
Następnego dnia zadzwoniła mama:
– Aniu, czemu tak rzadko przyjeżdżasz? Ja tu sama siedzę…
Tego wieczoru usiadłam przy stole z kartką papieru i zaczęłam pisać list do siebie samej:
„Droga Aniu,
Czy pamiętasz jeszcze swoje marzenia? Czy pamiętasz smak szczęścia? Kiedy ostatni raz byłaś naprawdę sobą?”
Pisałam długo, płakałam jeszcze dłużej.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Markowi:
– Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O nas. O tym, że już nie potrafię tak żyć.
Milczał długo.
– Myślałem, że jesteś szczęśliwa – powiedział w końcu cicho.
Zaśmiałam się przez łzy.
– Wszyscy tak myślą.
Po tej rozmowie nic się nie zmieniło od razu. Ale przynajmniej przestałam udawać przed samą sobą. Zaczęłam mówić głośno o tym, co czuję. Czasem płakałam przy wnukach i nie tłumaczyłam się już nikomu ze swojej słabości.
Kasia znalazła pracę i powoli stawała na nogi. Syn przysłał zdjęcia z Anglii – wyglądał na szczęśliwego. Mama odeszła cicho we śnie kilka miesięcy później.
Marek… cóż, nadal był zamknięty w sobie. Ale czasem przynosił mi herbatę do łóżka bez słowa. Może to był jego sposób na okazanie troski?
Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale już nie złamaną. Nauczyłam się prosić o pomoc i mówić „nie” bez poczucia winy.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet wokół mnie nosi maski szczęścia? Ile z nas boi się przyznać do własnych słabości?
A Ty? Czy potrafisz być szczera sama ze sobą?