Prowadzeni przez Serce: Historia Weroniki i Jej Wewnętrznej Walki
— Zaczekajcie! — krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi. Winda już prawie się zamykała, a ja, z teczką pod pachą i roztrzęsionymi dłońmi, rzuciłam się biegiem przez korytarz. Ludzie spojrzeli na mnie z irytacją, ale nie dbałam o to. Musiałam zdążyć. To był jeden z tych dni, kiedy nawet powietrze wydawało się cięższe niż zwykle.
Wskoczyłam do kabiny w ostatniej chwili, niemal wpadając na mężczyznę stojącego najbliżej drzwi. Pachniał czymś znajomym — może kawą, może papierosami. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy były ciemne, przenikliwe. Poczułam, jak moje policzki płoną.
— Przepraszam — szepnęłam, próbując się odsunąć, ale w tej ciasnocie nie było gdzie.
— Nic się nie stało — odpowiedział cicho, z lekkim uśmiechem.
Winda ruszyła. Wszyscy milczeli, każdy zamknięty w swoim świecie. Ja myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się na dole i uciec od tego dnia. Od rana wszystko szło nie tak: szefowa znowu miała pretensje, koleżanka z biura rzucała złośliwe uwagi, a telefon od mamy przypomniał mi o wszystkim, czego nie potrafię jej dać — wnukach, spokojnej rodzinie, stabilizacji.
Gdy drzwi się otworzyły, tłum ruszył do wyjścia. Ja zostałam na chwilę w tyle, bo mężczyzna przede mną nagle się zatrzymał.
— Weronika, prawda? — zapytał nagle.
Zamarłam. Skąd zna moje imię?
— Pracujemy na tym samym piętrze. Jestem Michał — wyjaśnił szybko, widząc moją konsternację. — Często widuję cię w kuchni firmowej.
— Ach… tak — odpowiedziałam głupio. — Przepraszam, chyba jestem dziś trochę rozkojarzona.
— Rozumiem. Też mam czasem takie dni — uśmiechnął się lekko i wyszedł pierwszy.
Stałam jeszcze chwilę przy windzie, czując dziwne ukłucie w sercu. Michał… Nie zwracałam na niego wcześniej uwagi. Zawsze wydawał mi się zamknięty w sobie, poważny. Teraz jednak poczułam coś innego — jakbyśmy byli połączeni jakąś niewidzialną nicią.
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Cisza była przytłaczająca. Otworzyłam okno i patrzyłam na światła Warszawy. Zastanawiałam się, czy to już wszystko, co mnie czeka? Praca, samotność, rozmowy z mamą przez telefon i wieczne poczucie winy?
Telefon zadzwonił ponownie. Mama.
— Weronika, kiedy w końcu przyjedziesz? Ojciec pytał o ciebie cały dzień. Wiesz, że nie jest mu łatwo… — jej głos był pełen wyrzutu.
— Mamo, mam dużo pracy… — zaczęłam tłumaczyć się po raz setny.
— Praca! Zawsze tylko praca! A życie ci przeleci między palcami! — krzyczała niemal przez słuchawkę.
Rozłączyłam się szybko. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy naprawdę powinnam była zostać w rodzinnym domu pod Radomiem i wyjść za mąż za Marka, jak chciała mama?
Następnego dnia w pracy Michał czekał na mnie przy ekspresie do kawy.
— Dzień dobry — powiedział cicho. — Chciałem cię zaprosić na spacer po pracy. Jeśli masz ochotę.
Zaskoczył mnie. Chciałam odmówić — przecież nie miałam czasu na takie rzeczy! Ale coś we mnie pękło.
— Dobrze — odpowiedziałam po chwili milczenia.
Spacerowaliśmy po Łazienkach Królewskich. Michał opowiadał o swoim dzieciństwie w Lublinie, o matce, która zmarła kilka lat temu i ojcu alkoholiku. Słuchałam go uważnie, czując jak między nami rodzi się nić porozumienia.
— Czasem myślę, że nigdy nie będę szczęśliwy — powiedział nagle Michał. — Że zawsze będę tylko próbował spełnić czyjeś oczekiwania.
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
— Ja też tak mam — wyszeptałam.
Od tamtej pory zaczęliśmy spotykać się częściej. Mama coraz częściej dzwoniła z pretensjami. Ojciec zachorował poważniej i musiałam jechać do domu rodzinnego. Michał chciał jechać ze mną, ale mama stanowczo odmówiła:
— Nie chcę tu żadnych obcych! Najpierw poukładaj sobie życie!
Wróciłam do Warszawy rozdarta między obowiązkiem a pragnieniem szczęścia. Michał był coraz bardziej obecny w moim życiu, ale ja nie potrafiłam mu zaufać do końca. Bałam się rozczarować mamę jeszcze bardziej.
Pewnego wieczoru pokłóciliśmy się z Michałem o drobiazg — o to, że nie odebrałam telefonu przez cały dzień.
— Weronika, ja nie chcę być tylko dodatkiem do twojego życia! Albo jesteśmy razem naprawdę, albo… — urwał.
Patrzyłam na niego bez słowa. W głowie miałam głos mamy: „Nie dasz rady być szczęśliwa w mieście!” i własne pragnienie wolności.
Michał wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama z własnym lękiem i poczuciem winy.
Minęły tygodnie zanim odważyłam się zadzwonić do niego ponownie. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni co zawsze. Patrzył na mnie długo i milczał.
— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Chciałam być dla wszystkich dobra… A zapomniałam o sobie.
Michał uśmiechnął się smutno.
— Może czasem trzeba wybrać siebie?
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się moja historia. Czy będę miała odwagę podążać za sercem? Czy można pogodzić miłość do rodziny z miłością do siebie? Czasem myślę: ile jeszcze muszę stracić, żeby w końcu zacząć żyć naprawdę?