Miłość w cieniu nienawiści: Opowieść Barbary Kowalskiej
— Znowu ta swoja się afiszuje — mruknęłam pod nosem, ściskając firankę tak mocno, że aż białe knykcie zabolały. Halina, moja sąsiadka z naprzeciwka, wieszała pranie na podwórku z miną królowej. Każdy jej ruch był przesadnie powolny, jakby chciała, żeby wszyscy patrzyli tylko na nią. Słońce odbijało się od jej złotych kolczyków, a ona co chwilę zerkała w stronę mojego okna. Wiedziała, że patrzę. Zawsze wiedziała.
— Mamo, znowu się gapisz na Halinę? — zapytała moja córka Ania, wchodząc do kuchni z książką pod pachą. Miała już siedemnaście lat i coraz częściej patrzyła na mnie z pobłażaniem, jakby to ja była dzieckiem.
— Nie gapię się, tylko patrzę, co się dzieje na podwórku — odburknęłam. — Trzeba wiedzieć, co się dzieje wokół własnego domu.
Ania westchnęła i usiadła przy stole. — Może byś się z nią pogodziła? Przecież to już tyle lat…
Zamknęłam oczy. Tyle lat… Dziesięć? Piętnaście? Sama już nie pamiętam, kiedy zaczęła się ta wojna. Najpierw były drobne uszczypliwości — Halina nie sprzątnęła po swoim psie, ja nie oddałam jej miski po śledziach. Potem przyszły plotki, krzywe spojrzenia, aż w końcu przestałyśmy się do siebie odzywać. A potem… potem wydarzyło się coś, czego nie potrafię wybaczyć.
To był dzień pogrzebu mojego męża. Wszyscy sąsiedzi przyszli złożyć kondolencje, nawet ci, których nie lubiłam. Tylko Halina nie przyszła. Widziałam ją przez okno — siedziała na ławce z kawą i śmiała się z kimś przez telefon. Jakby nic się nie stało. Jakby śmierć mojego Staszka była dla niej powodem do radości.
Od tamtej pory nienawidziłam jej z całego serca.
Ale życie bywa przewrotne. Kilka miesięcy temu Ania zaczęła spotykać się z kimś nowym. Była tajemnicza, uśmiechnięta, wracała późno do domu. Pewnego wieczoru usłyszałam śmiechy na klatce schodowej i wyszłam zobaczyć, kto to. Zamarłam w progu — Ania stała przy drzwiach z synem Haliny, Pawłem.
— Co wy tu robicie?! — krzyknęłam ostrzej, niż zamierzałam.
Ania spojrzała na mnie wyzywająco. — Rozmawiamy. Paweł mi pomaga z matmą.
Paweł spuścił wzrok i coś mruknął pod nosem. Był wysoki, chudy, zawsze chodził z głową spuszczoną. Nigdy nie patrzył mi w oczy.
— Nie chcę cię tu widzieć! — powiedziałam do niego zimno.
Ania zatrzasnęła drzwi i pobiegła do swojego pokoju. Przez całą noc słyszałam jej cichy płacz.
Od tamtej pory atmosfera w domu była napięta jak struna. Ania coraz częściej wychodziła bez słowa, wracała późno i unikała mnie wzrokiem. Ja udawałam, że tego nie widzę, ale serce bolało mnie coraz bardziej.
Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Anię siedzącą na ławce pod blokiem razem z Pawłem. Trzymali się za ręce. Zrobiło mi się niedobrze.
— Ania! Do domu! Natychmiast! — krzyknęłam przez okno.
Weszła po chwili, cała czerwona na twarzy.
— Mamo, dlaczego nie możesz po prostu zaakceptować tego, że go lubię? — zapytała cicho.
— Bo to syn Haliny! — odpowiedziałam ostro. — Nie rozumiesz?
— A co mnie obchodzi twoja wojna z nią? To nie moja sprawa!
Zamknęłam oczy i poczułam łzy napływające do oczu. Przecież robiłam to wszystko dla niej… dla nas…
Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Halinę. Stała w progu ze spuszczoną głową.
— Barbara… możemy porozmawiać? — zapytała cicho.
Chciałam trzasnąć jej drzwiami przed nosem, ale coś mnie powstrzymało.
Usiadłyśmy w kuchni naprzeciwko siebie jak dwie przeciwniczki przy stole negocjacyjnym.
— Wiem, że mnie nienawidzisz — zaczęła Halina. — I ja też mam ci dużo za złe… Ale nasze dzieci… one nie powinny cierpieć przez nasze błędy.
Milczałam długo. W końcu powiedziałam:
— Nie przyszłaś na pogrzeb Staszka…
Halina spuściła głowę jeszcze niżej.
— Bałam się… Bałam się twojej złości. Bałam się, że mnie wyrzucisz…
Poczułam nagle falę współczucia i żalu. Ile lat zmarnowałyśmy na tę głupią nienawiść?
— Może powinniśmy spróbować… dla nich — powiedziałam cicho.
Halina skinęła głową i uśmiechnęła się smutno.
Od tamtej pory próbujemy budować coś na nowo. To trudne — stare rany goją się powoli. Czasem jeszcze łapię się na tym, że patrzę przez okno i szukam powodów do gniewu. Ale potem widzę Anię i Pawła razem na ławce i myślę sobie: może warto spróbować wybaczyć?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rodzin musi cierpieć przez dumę i uprzedzenia? Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok? Może właśnie teraz ktoś z was powinien spróbować… zanim będzie za późno.