Między Spadkiem a Miłością: Opowieść o Rodzinnej Przepaści
– To niesprawiedliwe, Martyna! – głos Agaty przeszył ciszę jak nóż. – Jestem starsza, miałam więcej wydatków przez lata. Należy mi się większa część.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem, czując jak w gardle rośnie mi gula. Siedziałyśmy przy kuchennym stole w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, a mama, pani Zofia, próbowała zachować spokój. Jej dłonie drżały, gdy przesuwała filiżankę z herbatą.
– Agato, kochanie, tata chciał, żeby wszystko było po równo – powiedziała cicho mama. – Miłość i sprawiedliwość nie mają wieku.
Ale Agata już nie słuchała. Jej oczy błyszczały gniewem i czymś jeszcze – może rozczarowaniem? Zawsze była tą silniejszą, tą, która potrafiła wywalczyć swoje. Ja, Martyna, młodsza o trzy lata, nauczyłam się ustępować. Ale dziś… dziś nie chciałam już być tą cichą.
Pamiętam nasze dzieciństwo. Agata zawsze dostawała nowy rower, ja jej stary. Ona miała własny pokój, ja dzieliłam z babcią. Rodzice starali się być sprawiedliwi, ale życie nie jest sprawiedliwe. Tata zmarł nagle na zawał w zeszłym roku. Po nim został dwupokojowy lokal i trochę oszczędności – niewiele, ale dla nas to cały świat.
– Martyna, powiedz coś! – Agata spojrzała na mnie wyzywająco. – Przecież wiesz, ile musiałam poświęcić. Studia w Krakowie, wynajem mieszkania…
– Ja też musiałam pracować na swoje – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Tata chciał, żebyśmy podzieliły się po równo.
Mama ukryła twarz w dłoniach. Zawsze była mediatorką, ale tym razem czułam, że jest bezradna.
– Dziewczyny… – zaczęła drżącym głosem. – Nie kłóćcie się o pieniądze. To tylko rzeczy…
Ale dla nas to nie były tylko rzeczy. To był symbol – sprawiedliwości, miłości ojca, naszej wartości w rodzinie.
Agata wstała gwałtownie, przewracając krzesło.
– Jeśli nie chcecie być rozsądne, to ja pójdę do sądu! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania.
Zostałyśmy z mamą same. Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu mama powiedziała:
– Martynko… czasem ludzie nie potrafią pogodzić się ze stratą i szukają winnych tam, gdzie ich nie ma.
Przez kolejne tygodnie Agata nie odbierała telefonów. Mama płakała po nocach. Ja próbowałam żyć normalnie – praca w księgarni na Wilczej, spotkania z przyjaciółmi, wieczorne spacery po Łazienkach. Ale wszystko było inne. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.
W końcu przyszło pismo z sądu. Agata domagała się większej części spadku ze względu na „szczególne okoliczności”. Mama była załamana.
– Może powinnaś jej ustąpić… – szepnęła pewnego wieczoru.
– A co z tym, czego chciał tata? – zapytałam gorzko. – Co z nami?
W sądzie spotkałyśmy się po raz pierwszy od miesięcy. Agata była chłodna i oficjalna. Jej adwokatka – pani Malinowska – mówiła o „nierównych szansach życiowych”, „większych potrzebach”. Ja miałam tylko testament i wspomnienia.
Sędzia spojrzał na nas surowo:
– Proszę pań… czy naprawdę chcecie rozstrzygać rodzinne sprawy w sądzie?
Ale nie było już odwrotu.
Po rozprawie wyszłam na korytarz i zobaczyłam Agatę siedzącą na ławce. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam cicho.
– Bo zawsze musiałam walczyć o swoje – odpowiedziała twardo. – Ty zawsze miałaś mamę przy sobie. Ja byłam sama w Krakowie…
– Myślisz, że pieniądze to zmienią?
Agata odwróciła wzrok.
Wyrok zapadł po kilku tygodniach: podział po równo. Sąd uznał wolę ojca za najważniejszą. Ale nic już nie było takie samo.
Mama próbowała nas pogodzić. Zaprosiła nas na Wigilię. Przyszłam z poczuciem obowiązku i nadzieją na pojednanie. Agata przyszła późno, usiadła na końcu stołu i prawie się nie odzywała.
Po kolacji podeszłam do niej:
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zaproponowałam nieśmiało.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem:
– Nie wiem, Martyna… Może za dużo się wydarzyło.
Minęły miesiące. Nasze kontakty ograniczyły się do krótkich wiadomości o stanie zdrowia mamy. Czułam pustkę i żal. Czy naprawdę pieniądze mogą zniszczyć rodzinę?
Pewnego dnia mama trafiła do szpitala z powodu udaru. Siedziałyśmy z Agatą przy jej łóżku w milczeniu. Wtedy zobaczyłam łzy w oczach siostry.
– Przepraszam… – wyszeptała nagle. – Nie umiałam inaczej.
Objęłam ją bez słowa. Może to był początek nowego rozdziału?
Dziś patrzę na nasze zdjęcia sprzed lat i zastanawiam się: czy warto było walczyć o rzeczy materialne kosztem miłości? Czy można odbudować rodzinę po takim konflikcie?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?