Gorzki smak poświęcenia: Historia Magdy, która została sama z córką

– Naprawdę, Magda, nie możesz tego tak zostawić! – głos Ani drżał przez telefon, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież to twoja własna córka! Jak ona mogła ci coś takiego powiedzieć?

Zacisnęłam palce na kubku z zimną już herbatą. Siedziałam w kuchni, patrząc na ścianę, na której wisiały jeszcze stare rysunki Zosi. Miała wtedy może pięć lat. Dziś ma siedemnaście i patrzy na mnie jak na wroga.

– Aniu, ja już nie mam siły – wyszeptałam. – Całe życie harowałam na dwa etaty, oszczędzałam na wszystkim, żeby tylko jej niczego nie brakowało. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam sobie coś nowego. A teraz słyszę, że ją okradłam, że wszystko robiłam dla siebie…

– To przez tego Pawła – syknęła Ania. – On zawsze potrafił manipulować ludźmi. Nawet po tylu latach…

Zamknęłam oczy. Imię mojego byłego męża wciąż wywoływało we mnie dreszcz. Paweł odszedł, gdy Zosia miała dwa lata. Zostawił mnie dla swojej koleżanki z pracy, tej wiecznie uśmiechniętej blondynki z działu marketingu. Pamiętam tamten dzień jak dziś.

– Magda, musimy porozmawiać – powiedział wtedy, stojąc w progu z walizką. – To nie twoja wina. Po prostu… zakochałem się.

Nie płakałam przy nim. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Ale kiedy drzwi się za nim zamknęły, osunęłam się na podłogę i płakałam całą noc. Następnego dnia musiałam wstać i iść do pracy. Zosia była jeszcze taka mała…

Przez lata robiłam wszystko, żeby jej niczego nie brakowało. Pracowałam jako księgowa w dwóch firmach naraz, wieczorami dorabiałam korepetycjami z matematyki. Zimą marzłam w cienkim płaszczu, bo nowy kupiłam Zosi. Latem nie jeździłam na urlop, bo odkładałam na jej kolonie.

Zosia rosła na mądrą dziewczynkę. Była moją dumą i radością. Ale im była starsza, tym bardziej zaczynała tęsknić za ojcem. Paweł pojawiał się rzadko – raz na miesiąc zabierał ją do kina albo na lody. Zawsze miał dla niej prezent: nowy telefon, markowe buty, perfumy. Ja nie mogłam sobie pozwolić na takie rzeczy.

– Mamo, dlaczego tata ma zawsze czas na zabawę? – pytała mnie kiedyś Zosia z wyrzutem w głosie.

– Bo tata mieszka osobno i chce ci wynagrodzić to, że nie jest z nami – tłumaczyłam spokojnie.

Ale ona patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami i widziałam w nich rozczarowanie.

Z czasem zaczęła coraz częściej mówić o tacie. O tym, jak fajnie byłoby mieszkać z nim i jego nową żoną, Kasią. O tym, że tam jest zawsze czysto i pachnie ciastem. U nas pachniało raczej kurzem i kawą.

Kiedy Zosia miała czternaście lat, Paweł zaproponował jej wspólne wakacje we Włoszech. Nie było mnie stać nawet na bilet do Zakopanego. Wróciła zachwycona.

– Mamo, dlaczego my nigdy nigdzie nie jeździmy? – zapytała wtedy z wyrzutem.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

– Bo nie mamy tyle pieniędzy – odpowiedziałam cicho.

– Bo ty wszystko wydajesz na siebie! – krzyknęła nagle Zosia i trzasnęła drzwiami swojego pokoju.

To był pierwszy raz, kiedy usłyszałam takie słowa od własnego dziecka. Ale nie ostatni.

Z biegiem lat Zosia coraz bardziej oddalała się ode mnie. Coraz częściej rozmawiała z ojcem przez telefon, coraz częściej nocowała u niego i Kasi. Ja zostawałam sama w naszym małym mieszkaniu na Pradze.

Aż przyszedł ten dzień – dzień siedemnastych urodzin Zosi.

Przygotowałam dla niej tort czekoladowy według przepisu mojej mamy. Kupiłam srebrną bransoletkę z wygrawerowanym imieniem – oszczędzałam na nią przez pół roku.

Paweł przyszedł z Kasią i wielkim pudłem prezentów: laptopem, perfumami i kurtką z logo znanej marki.

Zosia rozpakowała wszystko z błyszczącymi oczami. Na mój prezent spojrzała obojętnie.

– Dzięki – rzuciła tylko i odłożyła bransoletkę na bok.

Wieczorem usiadłyśmy razem w kuchni. Chciałam porozmawiać o przyszłości, o maturze, o studiach…

– Mamo… – zaczęła nagle Zosia cicho. – Tata mówił mi dzisiaj… że ty przez te wszystkie lata brałaś alimenty i ani grosza mi nie odkładałaś. Że wszystko wydawałaś na siebie.

Zamarłam.

– Co ty mówisz? Przecież wszystko szło na ciebie! Na szkołę językową, korepetycje, ubrania…

– Tata mówił, że gdyby nie on, to bym niczego nie miała! Że ty tylko narzekasz i robisz z siebie ofiarę!

Patrzyła na mnie z nienawiścią w oczach.

– Zosiu…

– Nie chcę już tu mieszkać! Chcę być z tatą! Ty mnie okradłaś!

Wybiegła z domu trzaskając drzwiami.

Siedziałam długo w ciszy, słysząc tylko własny oddech i bicie serca. Potem zadzwoniłam do Ani.

– Och, nie spodziewałam się, że w wieku pięćdziesięciu dwóch lat stanę się takim pośmiewiskiem i to dzięki staraniom mojej córki – powiedziałam jej przez łzy.

Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Zosią. Pisałam wiadomości, dzwoniłam… Bez odpowiedzi. Paweł odebrał raz:

– Magda, daj jej spokój. Ona już jest dorosła. Sama zdecyduje, gdzie chce być.

– Ale Paweł…

– Nie rób z siebie ofiary! – rzucił i rozłączył się.

W pracy ledwo dawałam sobie radę. Koledzy patrzyli na mnie ze współczuciem; wiedzieli o mojej sytuacji. Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy dotąd.

Któregoś wieczoru zadzwonił domofon.

– Mamo? Mogę wejść?

To była Zosia. Stała w drzwiach ze spuszczoną głową.

– Przyszłam po swoje rzeczy – powiedziała chłodno.

Patrzyłam na nią bez słowa. Chciałam ją przytulić, powiedzieć jak bardzo ją kocham… Ale ona była już daleko ode mnie.

Spakowała ubrania do walizki i wyszła bez pożegnania.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Czasem widuję ją przypadkiem na ulicy albo w sklepie – zawsze odwraca wzrok.

Czuję się zdradzona przez własne dziecko bardziej niż przez męża piętnaście lat temu.

Czy naprawdę można poświęcić całe życie dla dziecka i zostać za to ukaranym? Czy matka zawsze musi być tą złą? Może powinnam była żyć inaczej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?