Jak modlitwa pomogła mi przetrwać najtrudniejsze chwile przy chorej mamie – wyznanie córki z Warszawy

– Mamo, proszę, zjedz chociaż kilka łyżek zupy… – mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. Siedziałam przy jej łóżku w naszym małym mieszkaniu na Pradze, patrząc jak jej wychudzone dłonie odmawiają posłuszeństwa. Mama odwróciła wzrok w stronę okna, jakby chciała uciec od mojej troski.

– Nie jestem głodna, Aniu. Daj mi spokój…

Zacisnęłam pięści pod stołem. To był już trzeci tydzień od diagnozy – rak trzustki, stadium zaawansowane. Lekarze w szpitalu na Banacha nie dawali złudzeń. „Możemy tylko łagodzić ból” – powiedział ordynator, patrząc na mnie z tym swoim zmęczonym współczuciem. Wróciłyśmy do domu, bo mama nie chciała umierać wśród obcych. Ja miałam być jej opiekunką, pielęgniarką, kucharką i… córką. Ale czułam się jak dziecko zagubione we mgle.

Przez pierwsze dni próbowałam być dzielna. Gotowałam jej ulubione zupy, zmieniałam pościel, podawałam leki. Ale mama coraz częściej zamykała się w sobie. Przestała mówić, przestała jeść. Zaczęłam mieć do niej żal – za to, że mnie odpycha, że nie walczy. Wieczorami siadałam na podłodze w łazience i płakałam w ręcznik, żeby nie słyszała.

Wtedy zadzwoniła ciocia Basia z Lublina.

– Aniu, musisz się modlić. Tylko Bóg może ci dać siłę.

Prychnęłam. Modlitwa? Ja? Od lat nie chodziłam do kościoła, a ostatni raz klęczałam przed ołtarzem na bierzmowaniu. Ale ciocia nie dawała za wygraną.

– Spróbuj chociaż raz. Pomódl się za siebie i za mamę.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i czułam narastającą złość – na chorobę, na mamę, na siebie. W końcu usiadłam na łóżku i wyszeptałam: „Boże, jeśli jesteś… pomóż mi. Ja już nie daję rady.”

Nie wydarzył się żaden cud. Mama nie wyzdrowiała. Ale następnego dnia poczułam coś dziwnego – jakby ktoś położył mi dłoń na ramieniu i powiedział: „Nie jesteś sama.”

Zaczęłam modlić się codziennie – czasem tylko jednym zdaniem: „Daj mi siłę.” Czasem płakałam podczas modlitwy, czasem tylko siedziałam w ciszy. Zauważyłam, że kiedy modlę się przy mamie, jej oddech staje się spokojniejszy.

Pewnego wieczoru usłyszałam jej cichy głos:

– Aniu… odmów ze mną Ojcze Nasz.

Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że aż zamarłam. Mama nigdy nie była specjalnie religijna. Ale tego wieczoru trzymałyśmy się za ręce i szeptałyśmy słowa modlitwy razem. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam między nami więź.

Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać o rzeczach, o których wcześniej milczałyśmy – o jej dzieciństwie w powojennej Warszawie, o moim ojcu, który odszedł do innej kobiety, kiedy miałam dwanaście lat. Mama przeprosiła mnie za to, że bywała surowa i zamknięta w sobie.

– Bałam się życia, Aniu. Bałam się być słaba…

Przytuliłam ją mocno.

– Teraz już nie musisz być silna sama.

Były dni lepsze i gorsze. Czasem miałam ochotę uciec – wyjść na ulicę i nigdy nie wrócić do tego mieszkania pachnącego lekami i strachem. Ale modlitwa stała się moją kotwicą. Nawet kiedy mama krzyczała z bólu albo milczała całymi godzinami, wiedziałam, że mogę wrócić do tej krótkiej rozmowy z Bogiem.

Najtrudniejsze było patrzeć na to, jak gaśnie. Ostatnie tygodnie spędziłyśmy prawie cały czas razem – czytałam jej książki, puszczałam ulubione piosenki Niemena z radia. Czasem zasypiała trzymając mnie za rękę.

Pewnej nocy obudził mnie jej szept:

– Dziękuję ci, córeczko…

Rano już nie oddychała.

Przez kilka dni żyłam jak we śnie – załatwiałam formalności w urzędzie na Grochowie, odbierałam telefony od rodziny i sąsiadów. Wszyscy mówili: „Byłaś dzielna”, „Mama miała szczęście, że cię miała”. Ale ja czułam tylko pustkę i żal – że nie zrobiłam więcej, że byłam czasem zła i zmęczona.

Dopiero po pogrzebie usiadłam w jej pokoju i zaczęłam się modlić – tym razem nie o siłę dla siebie, ale o spokój dla niej. I wtedy poczułam wdzięczność – za te ostatnie miesiące razem, za rozmowy i pojednanie.

Dziś wiem jedno: bez wiary i modlitwy nie przetrwałabym tego czasu. Nie wiem, czy Bóg istnieje tak, jak uczą księża – ale wiem, że modlitwa daje ukojenie nawet wtedy, gdy wszystko inne zawodzi.

Czy ktoś z was też musiał zmierzyć się z chorobą bliskiej osoby? Jak radziliście sobie z bezsilnością? Może modlitwa była dla was wsparciem tak jak dla mnie?