Samotność w wieku 40 lat: Wyjazd w Tatry, który rozdarł moje serce i odmienił życie
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi mieszkania, usłyszałam za sobą głos matki: – Znowu uciekasz, Marta? Myślisz, że w górach znajdziesz szczęście? – Jej słowa ciągnęły się za mną jak cień, nawet gdy już siedziałam w pociągu do Zakopanego. Miałam czterdzieści lat i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Wszyscy wokół mnie mieli swoje rodziny, dzieci, plany na przyszłość. Ja miałam tylko siebie i mieszkanie na kredyt w Warszawie.
Nie chciałam już dłużej słuchać narzekań mamy, która od lat powtarzała mi, że powinnam była wyjść za mąż za Marka z sąsiedztwa. – On by cię nigdy nie zostawił samej! – powtarzała przy każdej okazji. Ale Marek wyjechał do Anglii i ożenił się z kimś innym. A ja? Ja zostałam tu, z karierą w agencji reklamowej i pustką, której nie potrafiłam zapełnić.
W dniu moich czterdziestych urodzin siedziałam sama przy stole, z kieliszkiem taniego wina i tortem z Biedronki. Telefon milczał. Nawet mój brat, Paweł, nie zadzwonił. Mama wysłała tylko SMS-a: „Wszystkiego najlepszego. Może w końcu się ogarniesz.”
To wtedy podjęłam decyzję: muszę uciec. Muszę złapać oddech. Wzięłam urlop na żądanie i pojechałam w Tatry. Chciałam ciszy, śniegu, powietrza tak czystego, że aż szczypie w płuca. Wynajęłam pokój w pensjonacie w Kościelisku. Już pierwszego wieczoru poczułam się jak intruz – wszędzie pary, rodziny z dziećmi, śmiech i czułe spojrzenia. Ja jedna przy stoliku dla dwóch osób, zamawiająca herbatę z cytryną i patrząca przez okno na ciemniejące szczyty.
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – usłyszałam nagle męski głos. Podniosłam wzrok i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o zmęczonych oczach. – Jasne – odpowiedziałam cicho.
– Jestem Tomasz – przedstawił się, wyciągając dłoń. – Marta – odpowiedziałam.
Rozmawialiśmy długo. O pracy (on był architektem z Krakowa), o tym, jak trudno jest być samemu po czterdziestce, o rodzinie, która nie rozumie naszych wyborów. Tomasz miał za sobą rozwód i dorastającą córkę, z którą widywał się rzadko. – Moja była żona twierdzi, że jestem egoistą – powiedział gorzko. – Moja matka mówi to samo – zaśmiałam się przez łzy.
Następnego dnia poszliśmy razem na szlak do Doliny Chochołowskiej. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam się lekka. Śmialiśmy się jak dzieci, rzucaliśmy śnieżkami, a potem usiedliśmy na ławce przed schroniskiem i piliśmy gorącą czekoladę.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– No i co tam? Znalazłaś już sobie jakiegoś górala?
– Mamo, daj mi spokój.
– Wiesz, że Paweł znowu się pokłócił z żoną? Może byś do niego zadzwoniła? Jesteś jego siostrą!
– Mamo, ja też mam swoje życie!
– Jakie życie? Samotne?
Rzuciłam telefon na łóżko i rozpłakałam się. Tomasz zapukał do drzwi mojego pokoju.
– Wszystko w porządku?
– Nie… Przepraszam…
Usiadł obok mnie na łóżku i po prostu był. Bez pytań. Bez ocen.
Kolejne dni spędzaliśmy razem na szlakach i rozmowach do późnej nocy. Zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Czułam się przy nim bezpieczna i… potrzebna. Po raz pierwszy od lat ktoś patrzył na mnie tak, jakby widział we mnie coś więcej niż tylko „starą pannę”.
Ostatniego wieczoru przed moim wyjazdem Tomasz zaprosił mnie na kolację do karczmy pod Gubałówką.
– Marta… – zaczął niepewnie. – Chciałbym cię jeszcze zobaczyć po powrocie do Krakowa.
– Ja też…
Wróciłam do Warszawy z sercem pełnym nadziei i strachu jednocześnie. Mama oczywiście nie omieszkała skomentować:
– No proszę! W końcu ktoś się tobą zainteresował! Oby nie był żonaty!
– Mamo!
– Co? Tylko mówię…
Paweł zadzwonił po tygodniu:
– Słyszałem od mamy, że masz faceta?
– Paweł… To nie tak…
– Uważaj na siebie. Nie chcę cię potem zbierać z podłogi.
Tomasz przyjechał do Warszawy dwa tygodnie później. Spędziliśmy razem cudowny weekend. Ale już wtedy coś zaczęło mnie niepokoić – odbierał dziwne telefony, wychodził na balkon rozmawiać szeptem.
– Tomasz… Masz kogoś?
Zamilkł na chwilę.
– Marta… To skomplikowane.
Serce mi zamarło.
– Powiedz mi prawdę.
– Moja była żona… Ona jest chora. Córka mieszka ze mną od niedawna. Nie mogę jej zostawić samej…
Poczułam się zdradzona i wykorzystana. Wróciły wszystkie lęki z przeszłości – że zawsze będę tą drugą, tą niewybraną.
Przez kolejne tygodnie próbowałam ułożyć sobie życie na nowo. Mama dzwoniła codziennie:
– No i co? Znowu sama?
Paweł przestał się odzywać po tym, jak odmówiłam mu pożyczki na nowy samochód.
W pracy szefowa zaczęła mnie pomijać przy ważnych projektach – „Bo Marta ostatnio jakaś rozkojarzona”.
Pewnego dnia dostałam SMS-a od Tomasza: „Przepraszam. Nie potrafię być z tobą tak, jak byś chciała.”
Zawaliło mi się wszystko. Przez tydzień nie wychodziłam z domu. Nawet mama przestała dzwonić – obraziła się po tym, jak powiedziałam jej przez telefon kilka gorzkich słów o tym, jak bardzo mnie rani swoimi uwagami.
Po miesiącu postanowiłam wrócić w Tatry – sama. Chciałam przejść te same szlaki i spróbować odnaleźć siebie bez nikogo obok.
W schronisku spotkałam starszą kobietę – panią Helenę z Nowego Sącza.
– Pani też sama? – zapytała.
– Tak…
– I dobrze! Wie pani co? Ja całe życie byłam dla innych: dla męża pijaka, dla dzieci niewdzięcznych… Teraz jestem dla siebie! I to jest wolność!
Te słowa zostały ze mną na długo.
Dziś mam 41 lat i uczę się żyć dla siebie. Mama już nie dzwoni codziennie – pogodziła się z tym, że nie będę miała dzieci ani męża „na pokaz”. Paweł znalazł nową partnerkę i przestał oczekiwać ode mnie wsparcia finansowego.
Czasem jeszcze wracam myślami do Tomasza i tego krótkiego szczęścia pod Tatrami. Ale wiem już jedno: samotność nie jest przekleństwem ani porażką. To przestrzeń do tego, by nauczyć się kochać siebie.
Czy naprawdę musimy mieć kogoś obok, żeby poczuć się pełni? A może największa odwaga to zaakceptować siebie takim, jakim jesteśmy – nawet jeśli oznacza to samotność?