Lekcja szacunku: Historia z polskiego liceum

Stałem w szkolnej łazience, patrząc na lustra pokryte czerwonymi śladami szminki. To był trzeci raz w tym miesiącu. Westchnąłem ciężko, czując narastającą frustrację. Pracuję jako woźny w tym liceum od ponad dwudziestu lat i nigdy nie spotkałem się z taką bezczelnością. Wiedziałem, że to robota grupy uczniów z klasy maturalnej, ale nie miałem dowodów.

„Panie Adamie, znowu to samo?” – usłyszałem głos pani Anny, nauczycielki matematyki, która właśnie weszła do łazienki.

„Tak, pani Anno. Nie wiem, co z tym zrobić. Próbowałem już wszystkiego – rozmów, ostrzeżeń… Nic nie działa” – odpowiedziałem zrezygnowany.

Anna spojrzała na mnie ze współczuciem. „Może trzeba im pokazać, jakie to ma konsekwencje?”

Jej słowa utkwiły mi w głowie. Może rzeczywiście powinienem spróbować innego podejścia? Zamiast kolejnych rozmów i upomnień, postanowiłem dać im lekcję, której nie zapomną.

Następnego dnia, gdy tylko usłyszałem dzwonek oznajmiający koniec lekcji, udałem się do łazienki. Czekałem cierpliwie, aż pojawi się grupa dziewczyn, które podejrzewałem o ten wybryk. Nie musiałem długo czekać.

„Hej, patrzcie! Znowu czyste lustra!” – zaśmiała się jedna z nich, wyciągając szminkę z kieszeni.

„Ciekawe, jak długo to zajmie panu Adamowi tym razem” – dodała inna.

Wyszedłem zza rogu i spojrzałem na nie surowo. „Dziewczyny, myślicie, że to zabawne?”

Zaskoczone moim nagłym pojawieniem się, zaczęły się tłumaczyć. „To tylko żart, panie Adamie…”

„Żart? A co jeśli powiem wam, że ten żart kosztuje mnie godziny dodatkowej pracy każdego dnia? Że przez wasze wybryki muszę zostawać po godzinach?”

Dziewczyny spuściły wzrok. Widziałem, że zaczynają rozumieć powagę sytuacji.

„Chodźcie ze mną” – powiedziałem stanowczo i poprowadziłem je do magazynu z narzędziami.

Pokazałem im wszystkie środki czystości i narzędzia, które muszę używać każdego dnia. „Teraz wyczyścicie te lustra same. Może wtedy zrozumiecie, ile to pracy.”

Dziewczyny niechętnie zgodziły się na moją propozycję. Przez następne dwie godziny szorowały lustra pod moim nadzorem. Widziałem, jak ich początkowe rozbawienie zamienia się w zmęczenie i zrozumienie.

Kiedy skończyły, spojrzały na mnie z nowym szacunkiem. „Przepraszamy, panie Adamie. Nie zdawałyśmy sobie sprawy…”

Uśmiechnąłem się lekko. „Czasami trzeba poczuć coś na własnej skórze, żeby to zrozumieć. Mam nadzieję, że teraz będziecie bardziej uważać na swoje działania.”

Wydawało się, że wszystko wraca do normy. Jednak kilka dni później dowiedziałem się o konsekwencjach mojego działania. Jedna z dziewczyn opowiedziała o całej sytuacji rodzicom, którzy byli oburzeni moim podejściem i zgłosili sprawę do dyrekcji.

Zostałem wezwany na rozmowę z dyrektorem Kowalskim. „Panie Adamie, rozumiem pana intencje, ale nie możemy pozwolić na takie metody wychowawcze w naszej szkole” – powiedział surowo.

Czułem się niesprawiedliwie potraktowany. Chciałem tylko nauczyć je szacunku i odpowiedzialności za swoje czyny.

„Czy naprawdę niczego ich to nie nauczyło? Czy teraz każde działanie musi być karane formalnie?” – zastanawiałem się głośno.

Dyrektor westchnął ciężko. „To nie jest kwestia nauki czy kary, panie Adamie. To kwestia procedur i zasad, które musimy przestrzegać.”

Zrozumiałem wtedy, że świat się zmienia i że moje metody mogą być postrzegane jako przestarzałe. Ale czy naprawdę wszystko musi być takie formalne? Czy nie możemy czasem po prostu uczyć się na błędach?

Zastanawiam się teraz: czy w dzisiejszych czasach naprawdę można jeszcze nauczyć młodych ludzi szacunku bez formalnych kar i procedur? Czy może to ja jestem już za stary na ten świat?