Jeden rachunek, który zmienił wszystko: historia o miłości, dumie i rodzinnych ranach
— Naprawdę musisz się tak zachowywać przy ludziach? — Kasia patrzyła na mnie z wyrzutem, a jej oczy błyszczały gniewem. Siedzieliśmy przy stoliku w małej włoskiej restauracji na Mokotowie, gdzie zawsze chodziliśmy świętować ważne chwile. Tym razem miało być podobnie — rocznica ślubu, lampka wina, śmiech, wspomnienia. Ale wszystko poszło nie tak.
Nie wiem nawet, kiedy zaczęliśmy się kłócić. Może wtedy, gdy kelner przyniósł rachunek i odruchowo zacząłem go przeliczać, mrucząc pod nosem coś o cenach. Kasia spojrzała na mnie z zażenowaniem, a potem wybuchła:
— Nie możesz po prostu zapłacić i podziękować? Zawsze musisz robić sceny?
Poczułem, jak krew napływa mi do twarzy. Przecież nie chciałem jej upokorzyć. Po prostu… od dziecka uczono mnie oszczędności. Mój ojciec zawsze powtarzał: „Nie wydawaj więcej niż masz”. Ale Kasia tego nie rozumiała. Dla niej to był brak klasy, brak szacunku dla niej i dla kelnera.
— Przesadzasz — odpowiedziałem cicho, ale ona już była wściekła.
— Nie przesadzam! Zawsze musisz coś skomentować, zawsze musisz mieć ostatnie słowo! — Jej głos drżał.
Ludzie przy sąsiednich stolikach zaczęli się oglądać. Chciałem zapaść się pod ziemię. Zapłaciłem rachunek, zostawiłem napiwek większy niż zwykle — może po to, żeby udowodnić coś sobie albo Kasi. Wyszliśmy na ulicę w milczeniu.
Szliśmy obok siebie, ale jakby osobno. Warszawa tętniła życiem, a ja czułem się jakby świat zwolnił tylko dla mnie. Kasia nagle stanęła.
— Wiesz co? Mam dość. Mam dość twojego wiecznego niezadowolenia. Nie potrafisz się cieszyć chwilą. Nawet dzisiaj, nawet w naszą rocznicę!
Patrzyłem na nią bezradnie. Przecież kocham ją. Przecież planowaliśmy dziecko. Przecież budujemy dom pod Piasecznem. Jak to możliwe, że jeden rachunek może wszystko zniszczyć?
— Kasia… — zacząłem, ale ona już szła w stronę przystanku.
Wróciłem do pustego mieszkania. Siedziałem na kanapie i patrzyłem w ścianę. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy naprawdę jestem taki trudny? Czy to wszystko moja wina?
Następnego dnia Kasia nie wróciła na noc. Napisała tylko krótkiego SMS-a: „Muszę pomyśleć”.
Czułem się jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Zacząłem analizować każdy szczegół naszej kłótni. Przypominałem sobie inne sytuacje: jak komentowałem ceny w sklepie, jak narzekałem na rachunki za prąd, jak wytykałem Kasi drobne wydatki na kosmetyki czy ubrania. Może faktycznie przesadzałem? Może to nie chodziło o ten jeden rachunek?
Tydzień później spotkałem się z moją mamą. Zawsze była moją powierniczką.
— Synku, kobiety lubią czuć się bezpiecznie — powiedziała, nalewając mi herbaty. — Może Kasia poczuła się upokorzona? Może chciała po prostu poczuć się wyjątkowo?
Zacząłem płakać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem przy mamie.
— Ale ja ją kocham… — wyszeptałem.
— To jej pokaż — odpowiedziała spokojnie.
Wieczorem zadzwoniłem do Kasi. Odebrała po kilku sygnałach.
— Czego chcesz? — Jej głos był zimny.
— Chcę cię przeprosić. Chcę ci powiedzieć, że rozumiem… że chyba rozumiem, co zrobiłem źle.
Milczała przez chwilę.
— To nie chodzi tylko o ten rachunek — powiedziała w końcu cicho. — Ty zawsze musisz mieć rację. Zawsze musisz pokazać, że jesteś lepszy…
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
— Nie jestem lepszy… Ja po prostu… boję się stracić kontrolę nad życiem. Boję się biedy, boję się…
— Ja też się boję — przerwała mi nagle. — Boję się, że nigdy nie będziesz potrafił być szczęśliwy z tym, co masz.
Rozłączyła się.
Przez kolejne dni żyłem jak w zawieszeniu. Praca przestała mieć znaczenie. Znajomi pytali o Kasię — nie wiedziałem, co odpowiadać. Wieczorami patrzyłem na jej zdjęcia i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd.
W końcu napisała: „Spotkajmy się”.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w tej samej restauracji co wtedy. Kelner przyniósł kartę — tym razem nawet nie spojrzałem na ceny.
— Chciałam ci powiedzieć… — zaczęła Kasia — …że potrzebuję czasu. Potrzebuję poczuć, że jesteśmy partnerami, a nie że ciągle muszę ci coś udowadniać.
Patrzyłem na nią i widziałem łzy w jej oczach.
— Kocham cię — powiedziałem cicho. — Ale chyba muszę nauczyć się kochać też siebie i ufać życiu.
Uśmiechnęła się smutno.
— Może wtedy będziemy mogli spróbować jeszcze raz…
Wyszedłem z restauracji sam. Czułem ulgę i ból jednocześnie. Może czasem trzeba stracić coś ważnego, żeby zrozumieć własne błędy?
Czy naprawdę jeden rachunek może przekreślić wszystko? A może to tylko pretekst do tego, by zobaczyć prawdę o sobie samym? Co wy byście zrobili na moim miejscu?