Zimny poranek, gorące serce – historia o tym, jak przypadek odmienił moje życie

– Po co siedzisz na zimnie? – usłyszałam głos kobiety, w którym pobrzmiewała niechęć do mrozu, ale i jakaś nuta troski. Byłam tak zziębnięta, że nie miałam siły odpowiedzieć. Siedziałam skulona na ławce pod blokiem, wpatrzona w swoje czerwone dłonie. Śnieg sypał gęsto, a ja czułam się tak, jakby świat o mnie zapomniał.

– Przepraszam… Zaraz sobie pójdę – wydukałam, nie patrząc na nią.

– Nie wyganiam cię. Po prostu… dlaczego tu siedzisz? Przecież zima! – jej głos złagodniał.

Podniosłam wzrok. Kobieta miała może czterdzieści parę lat, zadbane włosy i zmęczone oczy. Wydawała się surowa, ale w jej spojrzeniu było coś znajomego – może cień smutku, który znałam z własnego odbicia w lustrze.

– Nie mam dokąd pójść – powiedziałam cicho. Głos mi się załamał. Łzy napłynęły do oczu, ale starałam się je powstrzymać.

Nazywam się Weronika Maj. Mam osiemnaście lat i jeszcze niedawno wydawało mi się, że życie mam pod kontrolą. Ale kilka dni temu mój ojciec wyrzucił mnie z domu. Po śmierci mamy wszystko się posypało: tata zaczął pić, coraz częściej przyprowadzał do mieszkania swoich kolegów spod sklepu. Z czasem przestałam być dla niego kimś ważnym – byłam tylko problemem.

Ostatnia kłótnia była najgorsza. Krzyczał, że przeze mnie mama umarła, że przeze mnie nie może sobie ułożyć życia. W końcu wykrzyczał: „Wynoś się! Nikomu tu nie jesteś potrzebna!”

Spakowałam plecak i wyszłam. Najpierw pojechałam do ciotki Iwony – siostry mamy. Miałam nadzieję, że mnie przygarnie choć na chwilę. Ale ona mieszkała z mężem, dwójką dzieci i schorowaną teściową w trzypokojowym mieszkaniu na Pradze.

– Weronika… sama widzisz, jak tu ciasno – powiedziała ciotka, nawet nie zapraszając mnie do środka. – Musisz wrócić do ojca. On jest twoją rodziną.

– Ale on mnie nie chce…

– Musisz go przeprosić. Może ochłonie…

Nie miałam siły się kłócić. Wyszłam na klatkę schodową i przez godzinę siedziałam na schodach, zanim zdecydowałam się wrócić na ulicę.

Od tamtej pory spałam gdzie popadnie: raz u koleżanki z klasy, raz w poczekalni dworca, raz w piwnicy bloku, gdzie kiedyś mieszkała babcia. Ale tej nocy nie miałam już gdzie się podziać.

Kobieta spojrzała na mnie uważnie.

– Chodź do mnie. Napijesz się herbaty, ogrzejesz trochę – powiedziała po chwili.

Nie miałam siły protestować. Weszłyśmy do klatki schodowej, potem na drugie piętro. Mieszkanie było ciepłe i pachniało czymś domowym – może pieczonym chlebem albo zupą.

– Jestem Elżbieta Malec – przedstawiła się gospodyni. – A ty?

– Weronika…

– Usiądź tu, zaraz zrobię herbatę.

Siedziałam przy stole, patrząc jak Elżbieta krząta się po kuchni. Po chwili postawiła przede mną kubek gorącej herbaty i talerz z kanapkami.

– Jedz, dziecko. Wyglądasz jakbyś od tygodnia nic nie jadła.

Nie miałam apetytu, ale żołądek ścisnął mi się z głodu. Jadłam łapczywie, aż sama się siebie wstydziłam.

Po kolacji Elżbieta usiadła naprzeciwko mnie.

– Opowiedz mi wszystko – poprosiła cicho.

Opowiedziałam jej całą historię: o śmierci mamy, o tym jak tata przestał mnie zauważać, o ciotce Iwonie i o tym, jak spałam po klatkach schodowych.

Elżbieta słuchała bez słowa. W końcu westchnęła ciężko.

– Zostaniesz u mnie tyle, ile trzeba – powiedziała stanowczo. – Mam dwa pokoje i tylko córkę na studiach w Krakowie. Przyda mi się towarzystwo.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam podziękować, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Następnego dnia Elżbieta pomogła mi zadzwonić do szkoły i usprawiedliwić nieobecności. Potem poszłyśmy razem do urzędu pracy – Elżbieta znała tam kogoś i pomogła mi znaleźć dorywczą pracę w osiedlowej piekarni.

Przez kilka tygodni żyłyśmy razem jak matka z córką. Elżbieta była wymagająca – musiałam sprzątać po sobie, pomagać w domu i pilnować nauki – ale była też ciepła i wyrozumiała.

Czasem wieczorami rozmawiałyśmy o życiu. Opowiadała mi o swojej córce Magdzie, która studiowała medycynę i rzadko bywała w domu.

– Czasem czuję się tu bardzo samotna – przyznała pewnego wieczoru Elżbieta. – Dobrze mieć kogoś obok siebie.

Zaczęłam powoli odzyskiwać równowagę. Praca w piekarni dawała mi poczucie sensu i niezależności. W szkole nauczyciele patrzyli na mnie podejrzliwie – wiedzieli o mojej sytuacji rodzinnej – ale starałam się nie zwracać na to uwagi.

Pewnego dnia zadzwonił mój ojciec.

– Weronika? Wróć do domu! – krzyczał do słuchawki. – Co ludzie powiedzą? Sąsiedzi już plotkują!

– Nie wrócę! – odpowiedziałam stanowczo. – Nie chcę żyć z tobą!

Rozłączył się bez słowa pożegnania.

Wieczorem opowiedziałam o tym Elżbiecie.

– Może powinnaś spróbować jeszcze raz z nim porozmawiać? – zaproponowała ostrożnie.

– On mnie nienawidzi…

– To twój ojciec… Może kiedyś zrozumie swój błąd.

Nie chciałam o tym myśleć. Bałam się wracać do tamtego świata.

Minęły dwa miesiące. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Elżbieta zaproponowała:

– Może pojedziemy razem do Krakowa odwiedzić Magdę? Będzie miło spędzić święta w większym gronie.

Zgodziłam się bez wahania. W Krakowie Magda przyjęła nas serdecznie, choć była trochę zdystansowana wobec mnie.

– Mama zawsze musi kogoś ratować – powiedziała jej przyjaciółka podczas kolacji. – Taka już jest…

Wieczorem Magda zapytała mnie prosto:

– Kim dla ciebie jest moja mama?

– Jest dla mnie jak matka…

Magda milczała przez chwilę.

– Wiesz… trochę ci zazdroszczę. Ja zawsze byłam dla niej za daleko…

Wróciłyśmy do Warszawy po świętach. Czułam się już prawie jak u siebie w domu Elżbiety.

Pewnego dnia wracając z pracy spotkałam na klatce schodowej sąsiadkę Elżbiety – panią Grażynę.

– To ty jesteś ta dziewczyna spod sklepu? – zapytała z przekąsem.

– Tak…

– Ludzie gadają różne rzeczy… Że Elżbieta przygarnęła bezdomną…

Poczułam jak policzki płoną mi ze wstydu. Wieczorem opowiedziałam o tym Elżbiecie.

– Nie przejmuj się plotkami – powiedziała stanowczo. – Ludzie zawsze będą gadać.

Ale plotki zaczęły narastać. Ktoś napisał na drzwiach „Darmozjad”. Ktoś inny rzucił pod moimi nogami worek ze śmieciami.

Elżbieta próbowała mnie pocieszać:

– Przejdzie im…

Ale ja coraz częściej myślałam o tym, żeby odejść i nie robić jej problemów.

Wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego: do mieszkania Elżbiety wróciła Magda – rzuciła studia po kłótni z chłopakiem i postanowiła zamieszkać z matką na jakiś czas.

Od początku między nami iskrzyło napięcie:

– Nie rozumiem, dlaczego mama przygarnia obcych ludzi! – wybuchła Magda podczas jednej z kolacji. – Zawsze byłaś bardziej matką dla innych niż dla mnie!

Elżbieta próbowała tłumaczyć:

– Magda, Weronika potrzebowała pomocy…

– A ja? Ja nigdy nie byłam dla ciebie ważna?

Czułam się winna tej sytuacji. Próbowałam rozmawiać z Magdą:

– Przepraszam… Nie chciałam zabierać ci matki…

Magda spojrzała na mnie z gniewem:

– Po prostu chcę odzyskać swoją rodzinę!

Przez kilka tygodni atmosfera w domu była napięta jak struna. Magda traktowała mnie chłodno, a Elżbieta starała się wszystkich pogodzić.

Pewnego dnia Magda wróciła do domu zapłakana:

– Zerwał ze mną! Wszystko przez to, że nie mam normalnej rodziny!

Elżbieta objęła ją ramieniem:

– Kochanie… rodzina to nie tylko więzy krwi…

Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę częścią tej rodziny: usiadłyśmy razem przy stole i płakałyśmy wszystkie trzy nad swoimi stratami i nadziejami.

Z czasem Magda zaczęła akceptować moją obecność. Zaczęłyśmy rozmawiać o życiu, dzielić się sekretami i marzeniami. Stałyśmy się sobie bliskie jak siostry.

Po roku od tamtego zimnego poranka miałam już własny pokój u Elżbiety, stałą pracę i planowałam pójść na studia wieczorowe. Mój ojciec nigdy więcej nie zadzwonił – podobno wyjechał za granicę za pracą i przestał pić.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy przypadek naprawdę rządzi naszym życiem? Czy to los postawił Elżbietę na mojej drodze? A może to my sami musimy nauczyć się dostrzegać ludzi wokół siebie?