Szczęście w czerni: Opowieść Haliny

— Mamo, czemu siedzisz tak długo przy oknie? — głos Marty, mojej córki, wyrwał mnie z zamyślenia. Przez chwilę nie mogłam odpowiedzieć. Patrzyłam na szarą ulicę, na ludzi, którzy gdzieś pędzili, jakby każdy z nich miał swój własny sekret. A ja miałam swój — czarną kopertę ze złoconym brzegiem, która od wczoraj leżała na kuchennym stole. Bałam się jej dotknąć, jakby była przeklęta.

— Po prostu… myślę — odpowiedziałam cicho, nie odwracając wzroku od okna.

Marta westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie. Miała dwadzieścia dwa lata, a jej oczy były już zmęczone życiem. Odkąd jej ojciec odszedł, wszystko się zmieniło. Nasz dom stał się cichy, a rozmowy coraz rzadsze. Zamiast śmiechu słychać było tylko szum telewizora i stukot moich kroków po kuchni.

— To przez ten list? — zapytała nagle.

Zadrżałam. Skąd wiedziała? Przecież nie mówiłam jej nic o liście. Ale ona zawsze była bystra. Zbyt bystra jak na swoje lata.

— Tak — przyznałam niechętnie. — Przyszedł wczoraj. Nie wiem od kogo.

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem.

— I nawet nie otworzyłaś?

Pokręciłam głową. W mojej głowie kłębiły się myśli. Może to coś złego? Może ktoś chce nam zaszkodzić? Albo… może to on? Andrzej? Po tylu latach?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Marta wstała i podeszła do stołu. Wzięła kopertę do ręki i przez chwilę obracała ją w palcach.

— Mamo, przecież to tylko list. Nie możesz całe życie uciekać przed przeszłością.

Zabolało mnie to. Bo przecież miała rację. Całe życie uciekałam — przed wspomnieniami o Andrzeju, przed żalem po śmierci matki, przed własnym strachem o przyszłość Marty.

— Daj mi go — powiedziałam w końcu drżącym głosem.

Otworzyłam kopertę powoli, jakby w środku była bomba zegarowa. W środku znalazłam kartkę z eleganckim pismem:

„Halino,
Wiem, że minęło wiele lat. Wiem też, że nie masz powodu mi ufać. Ale musisz wiedzieć, że nigdy o was nie zapomniałem. Proszę, spotkajmy się w sobotę o 17:00 w kawiarni 'Pod Aniołem’.
Andrzej”

Serce zaczęło mi walić jak młotem. Andrzej… Po tylu latach ciszy? Po tym wszystkim, co nam zrobił?

Marta patrzyła na mnie z napięciem.

— To on? — zapytała cicho.

Skinęłam głową. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

— Chcesz się z nim spotkać? — dopytywała Marta.

Nie wiedziałam. Czułam gniew i żal, ale też dziwną tęsknotę. Przypomniałam sobie nasze wspólne chwile sprzed lat — spacery po Plantach, śmiech przy stole, jego ciepłe dłonie na moich ramionach. Ale potem przyszły kłótnie, jego zdrada i nagłe odejście.

— Nie wiem… — wyszeptałam.

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Może powinnaś spróbować? Może to szansa na zamknięcie tego rozdziału?

Nie odpowiedziałam. Cały dzień chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, a wieczorem długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Wspomnienia wracały falami: Andrzej pakujący walizkę; ja płacząca w kuchni; Marta pytająca: „Gdzie jest tata?”.

W sobotę ubrałam się w czarną sukienkę — tę samą, którą miałam na pogrzebie matki. Chciałam wyglądać poważnie, ale też silnie. Marta patrzyła na mnie z niepokojem.

— Dasz radę — powiedziała cicho i uśmiechnęła się blado.

Kawiarnia 'Pod Aniołem’ była prawie pusta. Usiadłam przy oknie i czekałam. Ręce mi drżały. Po dziesięciu minutach wszedł Andrzej. Zmienił się — posiwiał, schudł, ale oczy miał te same: ciepłe i smutne.

— Halina… — powiedział cicho i usiadł naprzeciwko mnie.

Przez chwilę milczeliśmy. Patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie.

— Dlaczego teraz? — zapytałam w końcu.

Andrzej spuścił wzrok.

— Choruję… Lekarze nie dają mi dużo czasu. Chciałem cię przeprosić… Chciałem zobaczyć Martę…

Poczułam gniew.

— Po tylu latach?! Myślisz, że możesz po prostu wrócić i wszystko naprawić?

Andrzej westchnął ciężko.

— Nie oczekuję przebaczenia. Chciałem tylko powiedzieć prawdę. Odszedłem wtedy, bo byłem tchórzem. Bałem się odpowiedzialności… Bałem się siebie samego.

Łzy napłynęły mi do oczu. Przez tyle lat obwiniałam siebie za jego odejście. Myślałam, że to moja wina — że byłam za słaba, za nudna, za mało kochająca.

— Marta cię nie pamięta — powiedziałam cicho.

Andrzej skinął głową ze smutkiem.

— Wiem. Ale chciałbym ją zobaczyć choć raz…

Wyszłam z kawiarni roztrzęsiona. Marta czekała na mnie pod drzwiami.

— I co? — zapytała z nadzieją i lękiem jednocześnie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy powinnam pozwolić Andrzejowi zobaczyć córkę? Czy mam prawo decydować za nią?

Wieczorem długo rozmawiałyśmy z Martą. Ona chciała go poznać — choćby po to, by zamknąć ten rozdział swojego życia. Ja bałam się kolejnego rozczarowania.

W niedzielę Andrzej przyszedł do nas na herbatę. Siedzieliśmy we trójkę przy stole i przez chwilę było tak, jakby czas cofnął się o dwadzieścia lat. Ale potem przyszła rzeczywistość: Andrzej był chory, Marta była dorosła, a ja… ja byłam już kimś innym niż wtedy.

Po jego wyjściu długo płakałam w łazience. Marta przyszła do mnie i objęła mnie mocno.

— Mamo… może szczęście czasem przychodzi w czerni? Może trzeba pozwolić sobie na smutek, żeby potem znaleźć spokój?

Patrzyłam na nią przez łzy i myślałam o tym wszystkim, co straciłyśmy przez te lata: rodzinne święta, wspólne spacery, zwykłe rozmowy przy herbacie. Ale może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć naprawdę? Czy można zacząć od nowa po tylu latach bólu i żalu? A może szczęście naprawdę kryje się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy?