Siedziałyśmy i płakałyśmy: Moja córka została porzucona przez chłopaka, a mnie zostawił mąż
– Mamo, on mnie zostawił… – głos Oli był cichy, jakby bała się, że wypowiadając te słowa na głos, wszystko stanie się jeszcze bardziej realne.
Patrzyłam na nią przez łzy, które już od rana nie chciały przestać płynąć. Moja własna rozpacz mieszała się z bólem córki. Dwa dni temu dostałam SMS-a od Marka: „Przepraszam, nie mogę już tak żyć. Odchodzę. Zostawiam ci dom i samochód. Nie szukaj mnie.” Po dwudziestu latach małżeństwa. Po wspólnych świętach, po narodzinach Oli, po tych wszystkich kłótniach i pojednaniach. Po prostu zniknął. Bez słowa wyjaśnienia, bez rozmowy. Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
A teraz Ola. Jej chłopak, Paweł, napisał jej na Messengerze: „To nie ma sensu. Przepraszam.” I tyle. Dwa zdania, które roztrzaskały jej serce na milion kawałków.
Siedziałyśmy na kanapie w salonie, obie skulone, z czerwonymi oczami i rozmazanym makijażem. W tle cicho grało radio – ktoś śpiewał o miłości, która przeminęła. Ironia losu.
– Mamo… co my teraz zrobimy? – Ola spojrzała na mnie z rozpaczą.
Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam. Przez całe życie starałam się być silna dla niej, dla nas obu. Ale teraz czułam się jak dziecko we mgle.
– Przetrwamy – powiedziałam w końcu, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Ola wtuliła się we mnie mocniej. Czułam jej drżące ramiona i słyszałam cichy szloch.
W głowie miałam mętlik. Próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam złą żoną? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy Marek naprawdę był tak nieszczęśliwy przez te wszystkie lata? A może to ja byłam ślepa?
Telefon zadzwonił. Spojrzałam na ekran – mama. Nie odebrałam. Nie miałam siły tłumaczyć jej, co się stało. Wiedziałam, że będzie pytać: „A może to twoja wina? Może za bardzo go kontrolowałaś?” Zawsze była po stronie Marka.
Ola podniosła głowę.
– Może powinnam do niego napisać? – zapytała niepewnie.
– Nie rób tego – odpowiedziałam stanowczo. – Jeśli cię kochał, nie zostawiłby cię w taki sposób.
Wiedziałam jednak, że sama mam ochotę napisać do Marka. Chciałam go zapytać: „Dlaczego? Dlaczego tak?” Ale powstrzymałam się. Dumę miałam już tylko w strzępach, ale jeszcze coś zostało.
Wieczorem Ola zamknęła się w swoim pokoju. Siedziałam sama w kuchni, patrząc na zdjęcia na lodówce: Ola jako mała dziewczynka na rowerku, Marek trzymający ją za rękę na plaży w Ustce, wspólne święta u mojej mamy. Wszystko wydawało się takie odległe i nierealne.
Nagle usłyszałam trzask drzwi. Ola wyszła z pokoju i rzuciła telefonem o podłogę.
– On już ma inną! – krzyknęła przez łzy.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno.
– Ciii… Kochanie…
Wiedziałam, co czuje. Sama podejrzewałam, że Marek kogoś ma. Ostatnio coraz częściej wracał późno do domu, tłumacząc się pracą. Znikał na weekendy „na delegacje”. Byłam głupia, że nie chciałam widzieć prawdy.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Co się dzieje? Marek nie odbiera telefonu! – krzyczała do słuchawki.
– Mamo… Marek odszedł – powiedziałam cicho.
Zapadła cisza.
– Co ty mówisz? Przecież wszystko było dobrze! – usłyszałam w jej głosie nutę oskarżenia.
– Nie było dobrze – odpowiedziałam spokojnie. – Od dawna nie było dobrze.
Mama westchnęła ciężko.
– No to co teraz zrobisz? Jak sobie poradzisz?
Nie wiedziałam. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum. Pieniądze były marne, ale przynajmniej miałam pracę. Dom był mój – Marek zostawił mi wszystko. Ale co z tego? Czułam się pusta i samotna jak nigdy wcześniej.
Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Basia.
– Słyszałam… bardzo mi przykro – powiedziała cicho, siadając przy stole.
Zaparzyła herbatę i przez godzinę słuchała mojego płaczu bez słowa komentarza. To było więcej warte niż wszystkie dobre rady mojej matki.
Ola zamknęła się w sobie na kilka dni. Nie wychodziła z pokoju, nie jadła, nie rozmawiała ze mną. Bałam się o nią coraz bardziej. W końcu zebrałam się na odwagę i zapukałam do jej drzwi.
– Olu… proszę… otwórz…
Po chwili usłyszałam przekręcany klucz i zobaczyłam jej zapuchniętą twarz.
– Mamo… ja nie dam rady…
Przytuliłam ją mocno.
– Dasz radę. Razem damy radę.
Wiedziałam jednak, że to nie będzie łatwe. Sama ledwo trzymałam się na nogach.
Kilka dni później zadzwonił do mnie dyrektor szkoły.
– Pani Aniu, czy może pani zostać dłużej po lekcjach? Musimy porozmawiać o wynikach matur…
Zgodziłam się bez entuzjazmu. W szkole wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem – plotki rozchodzą się szybko w małym mieście jak nasze.
Po pracy wróciłam do pustego domu. Ola była u koleżanki. Usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać stare listy od Marka – te sprzed lat, kiedy jeszcze pisał mi wiersze i wyznania miłości na żółtych kartkach papieru. Gdzie to wszystko się podziało?
Wieczorem Ola wróciła do domu z nową energią w oczach.
– Mamo… zapisałam się na terapię u szkolnego psychologa – powiedziała cicho.
Poczułam ulgę i dumę jednocześnie.
– To bardzo dobrze, kochanie…
Przez kolejne tygodnie powoli zaczynałyśmy układać nasze życie na nowo. Były dni lepsze i gorsze – czasem śmiałyśmy się razem przy oglądaniu starych komedii, innym razem płakałyśmy bez powodu przy herbacie z malinami.
Pewnego dnia zadzwonił Marek.
– Aniu… czy możemy porozmawiać?
Serce mi stanęło.
– O czym?
– Chciałem przeprosić… za wszystko…
Nie odpowiedziałam od razu. Po chwili powiedziałam tylko:
– Już za późno na przeprosiny, Marek.
Rozłączyłam się i poczułam ulgę po raz pierwszy od wielu tygodni.
Ola powoli wracała do siebie. Zaczęła spotykać się z nowymi znajomymi ze szkoły, wychodzić do kina i na spacery po parku nad Wisłą.
Ja też zaczęłam żyć inaczej – zapisałam się na jogę do domu kultury, zaczęłam czytać książki dla przyjemności, a nie tylko do pracy. Z czasem poczułam, że jestem silniejsza niż myślałam.
Czasem jednak wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy można naprawdę zaufać drugiemu człowiekowi? Czy warto jeszcze wierzyć w miłość po tym wszystkim? Może wy macie odpowiedź?