Ogród Naszych Światów: Historia Heleny Kowalskiej

— Zosia, nie możesz tak po prostu sprzedać tego domu! — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, gdzie jeszcze niedawno razem piekłyśmy szarlotkę. Teraz między nami wisiało napięcie gęste jak dym z niedopalonego drewna w kominku.

Zosia odwróciła wzrok. — Mamo, nie rozumiesz. Ja nie chcę tu wracać. Warszawa to moje życie. Janek też ma swoje sprawy. Ten dom… ogród… to wszystko już nie jest nasze.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Przez tyle lat sama dbałam o ten dom na Klonowej, odkąd ich ojciec odszedł do innej kobiety. To tutaj dzieci stawiały pierwsze kroki, tu płakaliśmy i śmialiśmy się razem. Każdy krzak porzeczki w ogrodzie pamiętał nasze sekrety.

Janek przyszedł później, z torbą sportową przewieszoną przez ramię. — Mamo, Zosia ma rację. Ty tu siedzisz sama, a my mamy swoje życie. Może czas pomyśleć o czymś mniejszym? — powiedział, nie patrząc mi w oczy.

Wtedy poczułam się naprawdę samotna. Przez lata byłam dla nich wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Pracowałam w sklepie spożywczym, wracałam do domu zmęczona, ale zawsze miałam czas na ich opowieści i troski. Ogród był naszym azylem — miejscem, gdzie sadziliśmy tulipany na wiosnę i zbieraliśmy jabłka jesienią.

Pamiętam, jak Zosia miała siedem lat i płakała po śmierci swojego chomika. Wtedy posadziłyśmy razem małą różę przy płocie. „To będzie twój ogród pamięci” — powiedziałam jej wtedy. Teraz ta róża była już rozłożystym krzewem, a Zosia patrzyła na nią obojętnie.

Przez kolejne dni czułam się jak cień we własnym domu. Dzieci rozmawiały ze mną coraz rzadziej, a ja coraz częściej mówiłam do siebie lub do kota Mruczka. Wieczorami siadałam na werandzie z kubkiem herbaty i patrzyłam na ogród — nasz ogród światów, jak go kiedyś nazywaliśmy.

Któregoś dnia przyszła sąsiadka, pani Wanda. — Helenko, słyszałam, że dzieci chcą sprzedać dom? — zapytała z troską.

— Tak mówią… Ale ja nie wiem, co robić. To wszystko, co mam — odpowiedziałam cicho.

— Może powinnaś z nimi porozmawiać inaczej? Powiedzieć im, co czujesz? — poradziła.

Wieczorem zebrałam się na odwagę. Usiedliśmy razem przy stole, jak za dawnych lat. — Dzieci… Ja wiem, że macie swoje życie. Ale ten dom to nie tylko ściany i dach. To nasze wspomnienia. Wasze dzieciństwo. Mój świat. Jeśli go sprzedamy… co nam zostanie?

Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — Mamo, ja nie chcę cię skrzywdzić. Po prostu boję się o ciebie. Tu jesteś sama… A ja nie mogę być codziennie przy tobie.

Janek milczał długo. W końcu powiedział: — Może powinniśmy częściej przyjeżdżać? Pomóc ci trochę?

Przez chwilę poczułam nadzieję. Ale wiedziałam, że ich życie jest gdzie indziej.

Następnego dnia wzięłam się za porządki w ogrodzie. Przycinałam stare gałęzie jabłoni i zbierałam zwiędłe liście. Każdy ruch był jak rozmowa z przeszłością: tu Zosia biegała z psem, tam Janek budował szałas z gałęzi.

Wieczorem zadzwonił telefon. To był Andrzej — mój były mąż. Rzadko dzwonił. — Helena… słyszałem od dzieci o domu. Jeśli chcesz, mogę pomóc finansowo… — zaczął niepewnie.

— Nie chodzi o pieniądze — przerwałam mu ostro. — Chodzi o rodzinę.

Rozłączyłam się szybko. Łzy napłynęły mi do oczu.

Kilka dni później Zosia przyjechała sama. Usiadłyśmy razem na ławce pod starą gruszą.

— Mamo… Przepraszam za wszystko. Może powinnam częściej tu być? Może powinnam bardziej docenić to miejsce? — powiedziała cicho.

Objęłam ją mocno.

— Kochanie, każdy ma swoje życie. Ale ten ogród… on zawsze będzie tu na nas czekał. Nawet jeśli kiedyś go sprzedamy, wspomnienia zostaną w nas.

Zosia uśmiechnęła się przez łzy.

Wkrótce Janek też zaczął przyjeżdżać częściej. Razem odnawialiśmy altankę i sadziliśmy nowe kwiaty. Nie wiedziałam, ile jeszcze czasu spędzimy tu razem, ale czułam, że choć świat się zmienia, nasz ogród może być miejscem pojednania.

Czasem zastanawiam się: czy można zatrzymać czas? Czy dom to tylko mury i dach? A może to my sami jesteśmy ogrodem naszych światów? Co wy o tym myślicie?