Odrzuciłem fortunę, by ratować rodzinne gospodarstwo. Czy miałem rację?

– Tato, nie bądź śmieszny! Sześćdziesiąt milionów złotych! Wiesz, co to znaczy? – głos Pawła odbijał się echem od ścian naszej starej kuchni. Stał naprzeciwko mnie, zaciśnięte pięści, oczy pełne gniewu i nadziei jednocześnie. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułem, jakby ktoś ściskał mi gardło.

– To znaczy sprzedać wszystko, co mamy. Wszystko, co budował twój dziadek, pradziadek… – odpowiedziałem cicho, ale stanowczo. Z kuchni dobiegł mnie szelest – Maria, moja żona, nerwowo wycierała ręce o fartuch.

– A może czas przestać żyć przeszłością? – rzuciła z goryczą. – Paweł ma rację. Za te pieniądze moglibyśmy kupić dom w Krakowie, wyjechać na wakacje, nie martwić się o rachunki do końca życia.

Zamilkłem. W głowie dudniły mi słowa dewelopera: „Panie Janie, to ostatnia taka oferta. Zbudujemy tu osiedle marzeń. Pańska ziemia to złoto.”

Ale dla mnie ta ziemia była czymś więcej niż złotem. Każdy skrawek znałem na pamięć – tu rosły jabłonie sadzone przez ojca, tam w dzieciństwie goniłem kury z babcią. Każda grudka ziemi miała swoją historię.

Wiedziałem jednak, że dla Marii i Pawła to już nie było takie oczywiste. Paweł miał 27 lat, skończył studia w Warszawie i wrócił tylko dlatego, że nie znalazł pracy w mieście. Maria od lat narzekała na ciężką pracę i brak perspektyw. Ja zaś… Ja czułem się jak ostatni strażnik tej ziemi.

Następnego dnia Paweł nie odezwał się do mnie ani słowem. Maria chodziła po domu jak cień. Próbowałem zagłuszyć myśli pracą – naprawiałem płot, doglądałem krów, ale wszystko wydawało się bez sensu.

Wieczorem usiadłem na ławce przed domem. Przysiadł się do mnie sąsiad, pan Stanisław.

– Słyszałem… – zaczął ostrożnie. – Cała wieś gada. Podobno chcą wam dać fortunę.

Skinąłem głową.

– I co zrobisz?

Patrzyłem w ciemność.

– Nie wiem, Staszek. Dla mnie to nie są tylko pieniądze. Ale rodzina… Oni chcą lepszego życia.

Stanisław westchnął.

– Moja córka już dawno wyjechała do Anglii. Syn sprzedał pole pod market. Teraz żałuje. Mówi, że pieniądze się skończyły, a ziemi nie odzyska…

Tej nocy nie spałem. Wciąż widziałem twarze moich przodków na starych fotografiach w salonie. Słyszałem ich głosy: „Pilnuj ziemi, Janek. To nasz dom.”

Rano podjąłem decyzję.

Zwołałem rodzinę do kuchni.

– Nie sprzedam gospodarstwa – powiedziałem stanowczo. – Rozumiem wasze argumenty, ale nie mogę tego zrobić. Ta ziemia to nasza historia i przyszłość.

Paweł zerwał się z krzesła.

– To twoja decyzja! Nigdy nie liczyłeś się z naszym zdaniem!

Maria rozpłakała się.

– Janek… Ja już nie mam siły tu żyć…

Wyszedłem na podwórko i poczułem się jak zdrajca własnej rodziny.

Przez kolejne tygodnie dom zamienił się w pole bitwy. Paweł prawie ze mną nie rozmawiał. Maria zamknęła się w sobie. Sąsiedzi zaczęli mnie unikać – jedni zazdrościli odwagi, inni uważali za głupca.

Pewnego dnia Paweł spakował walizkę.

– Wyjeżdżam do Warszawy. Może tam znajdę swoje miejsce – rzucił bez pożegnania.

Maria coraz częściej nocowała u siostry w mieście. Zostałem sam z gospodarstwem i wspomnieniami.

Czasem przychodzili ludzie z gminy pogratulować mi „charakteru”. Mówili: „Panie Janie, dobrze pan zrobił! Tradycja ważniejsza niż pieniądze!” Ale ich słowa nie koiły bólu po rozpadzie rodziny.

Minęły miesiące. Paweł przysłał SMS-a: „Tato, mam pracę w korporacji. Może kiedyś wrócę.” Maria wróciła na Wielkanoc – była smutna, ale już bez żalu w oczach.

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. W końcu odezwała się cicho:

– Może miałeś rację… Ale czy warto było aż tyle stracić?

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem przez okno na pola, które zieleniły się po zimie.

Dziś gospodarstwo stoi nietknięte, a ja codziennie pytam siebie: czy wybierając ziemię zamiast pieniędzy, ocaliłem rodzinę czy ją straciłem? Czy tradycja jest ważniejsza niż szczęście najbliższych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?