Nieodpowiednia pora na miłość: Historia Agnieszki

— Agnieszko! — usłyszałam słaby głos mamy, kiedy już prawie zamknęłam drzwi do jej pokoju. Zatrzymałam się w pół kroku, serce zabiło mi mocniej. Przez chwilę miałam nadzieję, że śpi i nie zauważy, jak wymykam się z domu. Ale nie. Zawsze czuła, kiedy chcę wyjść. — Tak, mamo? — zajrzałam do środka, starając się ukryć rozczarowanie. Mama leżała na łóżku, blada i zmęczona, z zamkniętymi oczami. — Myślałam, że śpisz. Potrzebujesz czegoś? Chciałam wyjść na chwilę z koleżankami.

— Idź, ja się zdrzemnę — odparła Jolanta i zamknęła oczy. Nawet uniesienie ciężkich powiek sprawiało jej trudność. Stałam jeszcze chwilę w progu, patrząc na jej wychudzoną twarz. Czułam się winna. Każde moje wyjście było jak zdrada. Ale miałam dopiero dwadzieścia lat i czasem chciałam po prostu być zwyczajną dziewczyną.

Wyszłam na klatkę schodową, czując ciężar na piersi. Na dole czekały już na mnie Kasia i Marta. — No wreszcie! — zawołała Kasia. — Myślałyśmy, że znowu nie pójdziesz. Uśmiechnęłam się blado. — Mama miała gorszy dzień. Ale powiedziała, żebym szła.

Szłyśmy przez osiedle, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Dziewczyny śmiały się z żartów, opowiadały o chłopakach, planowały wakacje. Ja słuchałam ich jednym uchem, myśląc o mamie. Czy naprawdę powinnam ją zostawiać samą? A może przesadzam? Przecież jest dorosła, wie jak zadzwonić po pomoc.

W kawiarni spotkaliśmy Tomka. Był nowy w naszej paczce, przystojny, z tym uśmiechem, który sprawiał, że serce biło szybciej. Usiadł obok mnie i zaczął rozmowę. — Agnieszka, co robisz w weekend? Może pójdziemy do kina? Spojrzałam na niego zaskoczona. — Nie wiem… Muszę być w domu.

— Zawsze musisz być w domu — wtrąciła Marta z lekkim wyrzutem. — Twoja mama nie pozwala ci żyć.

Zacisnęłam dłonie na filiżance kawy. — To nie tak… Ona jest chora. Potrzebuje mnie.

Tomek spojrzał na mnie uważnie. — Może czasem powinna pomyśleć też o tobie?

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do domu wcześniej niż planowałam. Mama spała niespokojnie, szeptała coś przez sen. Usiadłam przy jej łóżku i pogładziłam ją po włosach. Czułam się rozdarta na pół: jedna część mnie chciała być wolna, druga nie potrafiła zostawić mamy samej nawet na chwilę.

Wieczorem przyszła ciocia Basia z zakupami. — Agnieszko, musisz trochę odpocząć — powiedziała stanowczo. — Nie możesz całego życia poświęcić mamie.

— A kto się nią zajmie? Ty masz własną rodzinę.

— Są pielęgniarki, opieka społeczna…

Pokręciłam głową. Mama zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale czy ja też byłam dla niej ważna? Czy tylko jej opiekunką?

Kilka dni później Tomek zadzwonił wieczorem. — Chciałbym cię zobaczyć — powiedział cicho. — Tylko chwilę.

Wyszłam przed blok, serce waliło mi jak młotem. Stał pod latarnią, zmarznięty, ale uśmiechnięty.

— Agnieszka… Ja wiem, że masz trudną sytuację. Ale może spróbujesz pomyśleć czasem o sobie? O nas?

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Chciałam tego wszystkiego: randek, spacerów, pocałunków pod blokiem… Ale wiedziałam też, że każda chwila szczęścia będzie okupiona poczuciem winy.

— Tomek… Ja nie mogę teraz… To nie jest dobry moment na miłość.

— A kiedy będzie? Za rok? Za pięć lat? — zapytał z goryczą.

Nie umiałam odpowiedzieć.

Wróciłam do domu i zastałam mamę płaczącą po cichu w poduszkę.

— Mamo…

— Przepraszam cię, Agnieszko… Wiem, że przeze mnie nie masz życia…

Usiadłam obok niej i objęłam ją mocno.

— Mamo, jesteś dla mnie najważniejsza…

Ale czy mówiłam prawdę? Czy naprawdę chciałam być tylko córką-opiekunką?

Następne tygodnie były coraz trudniejsze. Mama słabła z dnia na dzień, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Dziewczyny przestały dzwonić tak często, Tomek napisał jeszcze kilka wiadomości i przestał się odzywać.

Pewnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam mamę leżącą na podłodze w kuchni. Zemdlała. Zadzwoniłam po pogotowie, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo mogłam wykręcić numer.

W szpitalu lekarz spojrzał na mnie poważnie:

— Pani mama potrzebuje stałej opieki. Sama pani sobie nie poradzi.

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Może to była szansa? Może mogłam odzyskać choć kawałek swojego życia?

Mama wróciła do domu z opiekunką społeczną. Była smutna i cicha.

— Agnieszko… Nie zostawiaj mnie samej…

— Nie zostawię cię mamo… Ale muszę też żyć swoim życiem.

Po raz pierwszy powiedziałam to głośno.

Tomek spotkał mnie przypadkiem na przystanku autobusowym kilka tygodni później.

— Wyglądasz inaczej…

— Może wreszcie jestem sobą?

Uśmiechnął się smutno.

— Szkoda tylko, że tak późno…

Patrzyłam za odjeżdżającym autobusem długo, czując dziwną pustkę i ulgę jednocześnie.

Dziś często zastanawiam się: czy można kochać kogoś za bardzo? Czy poświęcenie zawsze jest cnotą? A może czasem trzeba mieć odwagę wybrać siebie?