Między gniewem a tęsknotą: Historia pojednania z matką

– Nie możesz tak dłużej, Aniu. – Głos Pawła był cichy, ale stanowczy. – To twoja matka. Trzy miesiące… To już nie jest zwykła kłótnia.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, czując jak gorąco parzy mnie w palce. Wpatrywałam się w parę unoszącą się nad napojem, jakby tam miały znaleźć się odpowiedzi na wszystkie pytania. Trzy miesiące. Sto dni ciszy, w której każda godzina była jak kolejny kamień na mojej piersi.

– Nie rozumiesz, Paweł – wyszeptałam. – Ona… Ona zawsze musi mieć rację. Nawet kiedy mnie rani.

Paweł westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. Jego oczy były zmęczone, ale pełne troski.

– Może i tak, ale to twoja mama. Wiesz, jak bardzo cię kocha. I jak bardzo ty ją kochasz, choć teraz tego nie przyznasz.

Odwróciłam wzrok. W głowie dudniły mi słowa sprzed trzech miesięcy, kiedy to wszystko się zaczęło. Był środek marca, śnieg jeszcze nie stopniał całkiem z chodników, a ja odwiedziłam mamę po pracy. Miała dla mnie zupę pomidorową – moją ulubioną – i ten swój uśmiech, który zawsze rozbrajał mnie od środka. Ale wtedy…

– Aniu, kiedy wreszcie zdecydujecie się na dziecko? – zapytała nagle, bez ostrzeżenia.

Zamarłam z łyżką w połowie drogi do ust. Wiedziała, że to dla mnie trudny temat. Wiedziała o naszych problemach z zajściem w ciążę, o badaniach, o łzach w poduszkę nocami.

– Mamo, proszę…

– Nie możesz tak wiecznie zwlekać! – przerwała mi ostro. – Zobacz na Martę, twoją kuzynkę. Już drugie dziecko w drodze! A ty? Co ty robisz ze swoim życiem?

Wybuchłam wtedy. Wszystkie tłumione żale wylały się ze mnie jak lawa: o jej wieczne porównywanie mnie do innych, o brak wsparcia, o to, że nigdy nie była dumna z tego, kim jestem. Wyszłam trzaskając drzwiami. Od tamtej pory nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem.

Teraz Paweł patrzył na mnie z tym swoim spokojem, który czasem doprowadzał mnie do szału.

– Może ona też cierpi? Może czeka na twój telefon?

– Nie wiem… – głos mi się załamał. – Może powinnam… Ale boję się. Boję się, że znów mnie zrani.

Paweł ujął moją dłoń.

– Czasem trzeba zrobić pierwszy krok. Nawet jeśli to trudne.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w domu wszystko mnie drażniło. Zaczęłam unikać rozmów z Pawłem, bo wiedziałam, że znów wróci do tematu mamy. Wieczorami leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, przypominając sobie dzieciństwo: zapach ciasta drożdżowego unoszący się po domu, ciepłe ramiona mamy po nieudanym sprawdzianie z matematyki…

Ale potem wracały też inne wspomnienia: jej krytyczne spojrzenie, gdy przynosiłam czwórkę zamiast piątki; jej milczenie po moim pierwszym zerwaniu; jej chłodne „poradzisz sobie”, kiedy płakałam po niezdanym egzaminie na studiach.

W końcu nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do starszej siostry, Magdy.

– Magda… – zaczęłam niepewnie.

– Wiem – przerwała mi cicho. – Mama codziennie pyta o ciebie. Udaje twardą, ale widzę jak cierpi.

– Dlaczego ona taka jest? Dlaczego nie potrafi po prostu… być matką?

Magda westchnęła.

– Każda z nas dostała inną wersję mamy. Ty zawsze walczyłaś o swoje, ja raczej się poddawałam. Ale ona cię kocha, Aniu. Tylko nie umie tego okazać inaczej niż przez troskę… czasem zbyt nachalną.

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni, gapiąc się przez okno na szare bloki i ludzi śpieszących do pracy. W końcu napisałam SMS-a: „Mamo, czy możemy porozmawiać?”

Odpisała niemal od razu: „Przyjedź jutro na obiad.”

Całą noc nie spałam. Rano Paweł pocałował mnie w czoło i powiedział:

– Jestem z ciebie dumny.

Droga do rodzinnego mieszkania wydawała się dłuższa niż zwykle. Serce waliło mi jak młotem, dłonie drżały na kierownicy. Kiedy weszłam do klatki schodowej, poczułam znajomy zapach płynu do podłóg i pieczonego chleba od sąsiadki z parteru.

Mama otworzyła drzwi zanim zdążyłam zapukać. Stała w progu w fartuchu poplamionym sosem pomidorowym.

– Wejdź – powiedziała cicho.

W kuchni panowała cisza przerywana tylko bulgotaniem garnka na kuchence. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.

– Przepraszam – powiedziałyśmy jednocześnie.

Obie się roześmiałyśmy przez łzy.

– Ja też przepraszam – powtórzyła mama już poważniej. – Nie powinnam była cię tak naciskać… Po prostu martwię się o ciebie. Chcę dla ciebie wszystkiego co najlepsze.

– Wiem… Ale czasem twoja troska boli bardziej niż obojętność.

Mama spuściła wzrok.

– Nie umiem inaczej… Tak mnie wychowano. Moja mama była jeszcze surowsza…

Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu mama wyciągnęła do mnie rękę.

– Spróbujemy jeszcze raz? Od nowa?

Uścisnęłam jej dłoń mocno.

Obiad smakował jak nigdy wcześniej. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o pracy, o Pawle, o Magdzie i jej dzieciach. Czułam ulgę i smutek jednocześnie – ulgę, że znów jesteśmy razem; smutek, że tyle czasu straciłyśmy przez dumę i nieumiejętność rozmowy.

Kiedy wychodziłam, mama przytuliła mnie mocno i szepnęła:

– Kocham cię, Aniu.

Łzy popłynęły mi po policzkach.

Wróciłam do domu lżejsza o cały ten ciężar gniewu i żalu. Paweł przytulił mnie bez słowa – wiedział wszystko bez słów.

Czasem myślę: ile jeszcze takich rozmów przede mną? Ile razy będziemy musiały uczyć się siebie od nowa? Czy można naprawdę wybaczyć wszystko? A może najważniejsze to po prostu próbować…