Kiedy rodzina staje się ciężarem: Historia o ojcu, który żył z mojej macierzyńskiej
– Lucyna, pożyczysz mi jeszcze trochę? – głos ojca rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon, który nie daje spać w nocy. Siedział przy stole, w tej samej poplamionej koszuli, którą nosił od tygodnia. W jego oczach nie było już wstydu, tylko oczekiwanie.
Zacisnęłam dłonie na kubku z zimną już herbatą. Mój synek, Michałek, spał w pokoju obok. W głowie miałam tylko jedno: ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze razy usłyszę to pytanie?
– Tato, ja naprawdę nie mam już z czego – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież sama jestem na macierzyńskim, ledwo starcza nam na rachunki.
Ojciec wzruszył ramionami i spojrzał przez okno. – Ty zawsze sobie poradzisz. Jesteś twarda, jak twoja matka.
Ale mama nie żyła już od trzech lat. Odeszła nagle, zostawiając mnie z ojcem, który coraz bardziej pogrążał się w bezradności i… wygodnictwie. Najpierw prosił o drobne na papierosy. Potem na rachunki. Teraz przestał nawet udawać, że szuka pracy.
Pamiętam dzień, kiedy wróciłam ze szpitala z Michałkiem. Ojciec stał w progu i powiedział: – No to teraz będziemy razem. Pomogę ci.
Przez pierwsze tygodnie rzeczywiście pomagał – gotował zupę, robił zakupy. Ale potem coś się zmieniło. Zaczął znikać na całe dnie, wracał późno i śmierdział alkoholem. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, mówił tylko: – Daj mi spokój, Lucyna. Mam swoje problemy.
A ja miałam swoje – samotność, zmęczenie i strach o przyszłość. Mój mąż odszedł jeszcze zanim dowiedział się o ciąży. Zostałam sama z dzieckiem i ojcem, który coraz bardziej przypominał ciężar niż wsparcie.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Lucynko, widziałam twojego tatę pod sklepem… Może powinnaś z nim porozmawiać?
Uśmiechnęłam się blado. – Próbowałam.
– On cię wykorzystuje – powiedziała cicho. – Nie pozwól mu na to.
Te słowa bolały bardziej niż chciałam przyznać. Ale miała rację.
Wieczorem usiadłam przy łóżeczku Michałka i patrzyłam na jego spokojną twarz. Przysięgłam sobie wtedy, że nie pozwolę nikomu – nawet własnemu ojcu – odebrać nam bezpieczeństwa.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z ojcem poważnie.
– Tato, musimy ustalić zasady – zaczęłam stanowczo. – Nie mogę ci już dawać pieniędzy. Jeśli chcesz tu mieszkać, musisz się dołożyć do rachunków albo znaleźć pracę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Ty mi grozisz? Własnemu ojcu?
– Nie grożę. Proszę cię tylko o szacunek dla mnie i Michałka.
Wybuchnął śmiechem. – Szacunek? Ty mnie pouczasz? Ja cię wychowałem!
– I jestem ci za to wdzięczna – odpowiedziałam cicho. – Ale teraz ja wychowuję swoje dziecko i muszę je chronić.
Ojciec trzasnął drzwiami i wyszedł z domu. Przez kilka dni nie wracał. Bałam się, że coś mu się stało, ale jednocześnie czułam ulgę.
W tym czasie zaczęłam szukać pracy zdalnej. Pisałam teksty do internetu po nocach, kiedy Michałek spał. Było ciężko, ale pierwszy raz od dawna poczułam się wolna.
Po tygodniu ojciec wrócił. Był trzeźwy i milczący.
– Przepraszam – powiedział tylko i zamknął się w swoim pokoju.
Nie wierzyłam w te przeprosiny. Wiedziałam już, że muszę być twarda nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla syna.
Kilka miesięcy później dostałam propozycję pracy w wydawnictwie. Michałek poszedł do żłobka, a ja zaczęłam nowe życie. Ojciec coraz rzadziej prosił o pieniądze, ale nasze relacje już nigdy nie były takie jak dawniej.
Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś, kto zamiast być wsparciem, staje się ciężarem? Czy rodzina naprawdę zawsze znaczy bezpieczeństwo?
A wy? Gdzie stawiacie granicę między pomocą a wykorzystywaniem? Czy mieliście odwagę powiedzieć „dość” najbliższym?