Granice sąsiedzkiej pomocy: Kiedy dobre serce staje się ciężarem
– Magda, mogłabyś dziś odebrać Olę z przedszkola? – głos pani Ewy, mojej sąsiadki z naprzeciwka, rozbrzmiał w słuchawce z nutą desperacji.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, w głowie już kłębiły mi się myśli: „To już trzeci raz w tym tygodniu. Czy ona naprawdę nie ma nikogo innego?”
– Jasne, nie ma sprawy – odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastającą frustrację.
Odkąd Ewa wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, coraz częściej prosiła mnie o pomoc. Z początku czułam się potrzebna, nawet dumna, że mogę komuś ulżyć w codziennych obowiązkach. Sama nie mam dzieci, a Ola była uroczą, rezolutną dziewczynką, która szybko mnie polubiła. Jednak z czasem te drobne przysługi zaczęły zamieniać się w rutynę. Odbierałam Olę z przedszkola, robiłam jej kolację, pomagałam przy lekcjach. Czasem Ewa wracała po córkę dopiero wieczorem, tłumacząc się nadgodzinami albo korkami.
Początkowo nawet mi to nie przeszkadzało. Czułam się doceniona, a Ola wnosiła do mojego mieszkania radość i śmiech. Ale z każdym tygodniem zaczęłam zauważać, że Ewa coraz mniej pyta, a coraz częściej po prostu informuje mnie o swoich planach. Przestała dziękować. Zdarzało się, że zostawiała mi Olę na cały weekend bez wcześniejszego uprzedzenia.
Pewnego piątkowego popołudnia usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Ewę z walizką Oli.
– Magda, muszę wyjechać służbowo do Krakowa. Zostawisz Olę na dwa dni? – zapytała, nie patrząc mi w oczy.
– Dwa dni? – powtórzyłam zaskoczona. – Ewa, ja też mam swoje plany…
– Proszę cię, nie mam nikogo innego – westchnęła ciężko. – Ola cię uwielbia.
Zgodziłam się, bo nie umiałam odmówić. Ale przez cały weekend czułam się jak opiekunka na pełen etat. Musiałam odwołać spotkanie z przyjaciółką i przełożyć wizytę u rodziców. Ola była grzeczna, ale tęskniła za mamą i płakała wieczorami. Czułam się winna, że nie potrafię jej pocieszyć.
Kiedy Ewa wróciła w niedzielę wieczorem, rzuciła tylko: – Dzięki, jesteś niezastąpiona! – i zniknęła za drzwiami.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań z Ewą na klatce schodowej. Czułam narastającą irytację i zmęczenie. Moja mama mówiła: – Magda, musisz postawić granice! Ale jak to zrobić? Przecież Ewa jest samotną matką, a Ola tak bardzo mnie lubi…
Pewnego dnia wróciłam z pracy wykończona i zobaczyłam na wycieraczce torbę Oli. W środku leżała kartka: „Magda, musiałam pilnie wyjść. Ola u ciebie do wieczora.”
Poczułam, jak narasta we mnie złość. Czy naprawdę jestem jedyną osobą na świecie, która może jej pomóc? Czy moje życie już na zawsze będzie podporządkowane cudzym potrzebom?
Wieczorem zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, ja już nie daję rady – powiedziałam przez łzy. – Czuję się wykorzystywana.
– Kochanie, musisz porozmawiać z Ewą. Powiedz jej szczerze, co czujesz. Masz prawo do własnego życia.
Łatwo powiedzieć…
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi Ewy.
– Cześć Magda! – uśmiechnęła się szeroko. – Coś się stało?
– Musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie. – Ewa, bardzo ci współczuję i rozumiem twoją sytuację, ale… czuję się trochę przytłoczona tym wszystkim. Mam swoje życie i obowiązki. Nie mogę być zawsze dostępna.
Ewa spojrzała na mnie zaskoczona.
– Myślałam, że lubisz spędzać czas z Olą…
– Lubię – przerwałam jej szybko. – Ale to już nie jest pomoc od czasu do czasu. To stało się moim obowiązkiem.
Przez chwilę milczałyśmy obie.
– Przepraszam… – wyszeptała w końcu Ewa. – Nie zdawałam sobie sprawy… Po prostu tak bardzo potrzebowałam wsparcia…
Poczułam ulgę i jednocześnie smutek. Z jednej strony chciałam pomóc, z drugiej miałam wrażenie, że straciłam kontrolę nad własnym życiem.
Od tamtej rozmowy Ewa rzadziej prosi mnie o pomoc. Nasze relacje stały się bardziej formalne, chłodniejsze. Ola czasem pyta: „Ciociu Magdo, kiedy znów pójdziemy na plac zabaw?” A ja nie wiem, co odpowiedzieć.
Często zastanawiam się: gdzie leży granica między dobrym sercem a naiwnością? Czy można pomagać innym bez szkody dla siebie? Czy ktoś z was miał podobną sytuację?