Całe życie byłam dla męża wsparciem. Po jego sukcesie usłyszałam, że już do siebie nie pasujemy

– Naprawdę nie rozumiesz? – głos Tomka drżał, choć próbował brzmieć spokojnie. – Po prostu… już do siebie nie pasujemy.

Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się roześmieje i powie, że żartował. Ale nie żartował. Jego oczy były zimne, obce.

W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak to możliwe? Przecież przez dwadzieścia pięć lat byłam przy nim zawsze. Kiedy otwierał firmę, byłam sekretarką, księgową i psychologiem w jednym. Kiedy wracał późno do domu, czekałam z kolacją i ciepłym słowem. Kiedy miał kryzys, to ja go podnosiłam na duchu. Nawet wtedy, gdy dzieci były małe i nie miałam siły wstać z łóżka, starałam się być dla niego wsparciem.

– Tomek… – wyszeptałam. – Przecież wszystko robiliśmy razem. To ja cię namawiałam, żebyś spróbował z tą firmą. To ja cię przekonywałam, że dasz radę.

– Wiem – przerwał mi szorstko. – I jestem ci za to wdzięczny. Ale ludzie się zmieniają, rozumiesz? Ty zostałaś tam, gdzie byłaś. Ja… poszedłem dalej.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. „Zostałaś tam, gdzie byłaś” – powtarzałam w myślach te słowa jak mantrę. Czy naprawdę przez te wszystkie lata tylko stałam w miejscu? Czy naprawdę nie miałam prawa do własnych marzeń?

Pamiętam początki naszej miłości. Byliśmy młodzi, pełni nadziei. Tomek miał wtedy wielkie plany – chciał być kimś ważnym, zrobić coś wielkiego. Ja chciałam tylko być szczęśliwa z nim i naszymi dziećmi. Może to był mój błąd? Może powinnam była walczyć o siebie?

Kiedy urodziła się Ania, rzuciłam pracę w bibliotece. Tomek mówił: „To tylko na chwilę, potem wrócisz”. Ale potem pojawił się Michał, a potem firma Tomka zaczęła pochłaniać coraz więcej czasu i energii. Zamiast wrócić do pracy, zostałam w domu – gotowałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach i prowadziłam domowe rachunki.

Czasem wieczorami siadałam z książką i wyobrażałam sobie inne życie – takie, w którym mam własne biurko, własnych współpracowników, własne sprawy do załatwienia. Ale potem patrzyłam na Tomka i dzieci i mówiłam sobie: „To jest twoje miejsce”.

Kiedy firma zaczęła przynosić pierwsze zyski, Tomek był szczęśliwy jak dziecko. Przynosił do domu kwiaty, zabierał mnie na kolacje do restauracji. Mówił: „Bez ciebie bym tego nie osiągnął”. Wierzyłam mu wtedy bezgranicznie.

Ale z czasem coś się zmieniło. Zamiast kwiatów – coraz częściej przynosił do domu zmęczenie i irytację. Zamiast rozmów – milczenie przy kolacji. Zamiast wspólnych planów – jego samotne wyjazdy służbowe.

Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy znalazłam w jego marynarce paragon z drogiej restauracji w Warszawie na dwie osoby. „Służbowy obiad” – powiedział bez mrugnięcia okiem. Chciałam mu wierzyć, ale coś we mnie pękło.

Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:
– Tak, kochanie… Nie mogę teraz rozmawiać… Tak, też tęsknię…

Serce mi zamarło. Przez kilka dni chodziłam jak cień po domu, próbując sobie wmówić, że to tylko jakieś nieporozumienie. Ale potem zobaczyłam go z nią – młodą blondynką w czerwonym płaszczu – jak wychodzili razem z kawiarni na rynku.

Nie zrobiłam awantury. Nie krzyczałam. Po prostu zamknęłam się w łazience i płakałam przez godzinę.

Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost:
– Masz kogoś?

Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– To nie tak… Po prostu… Ona mnie rozumie.

Jakby przez te wszystkie lata to ja byłam tą obcą.

Dzieci szybko wyczuły napiętą atmosferę w domu. Ania próbowała mnie pocieszać:
– Mamo, może tata przechodzi kryzys wieku średniego? Może mu przejdzie?

Ale Michał był bardziej dosadny:
– Mamo, nie pozwól mu tak sobą pomiatać! Zasługujesz na coś lepszego!

Nie wiedziałam już sama, co myśleć. Z jednej strony czułam się zdradzona i upokorzona, z drugiej – bałam się samotności jak ognia.

Przez kilka miesięcy żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Tomek coraz częściej nocował poza domem „bo praca”, ja coraz częściej zamykałam się w swoim pokoju z książką lub laptopem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Marysiu, musisz coś zrobić ze swoim życiem! Nie możesz tak dłużej trwać w zawieszeniu!

Zawsze była twarda i konkretna. W jej głosie słyszałam troskę, ale też nutę rozczarowania.

Zaczęłam więc szukać pracy – po dwudziestu pięciu latach przerwy! Wysłałam dziesiątki CV do bibliotek i szkół w okolicy. Większość nawet nie odpowiedziała.

W końcu odezwała się pani Ewa z małej biblioteki gminnej:
– Pani Marysiu, może spróbuje pani u nas? Potrzebujemy kogoś do katalogowania książek.

Pierwszego dnia pracy trzęsły mi się ręce tak bardzo, że prawie upuściłam stos nowości wydawniczych na podłogę. Ale potem przyszła pani Basia – starsza czytelniczka:
– Dzień dobry! Jak dobrze widzieć nową twarz! Może mi pani polecić coś ciekawego?

I nagle poczułam się potrzebna – nie jako żona czy matka, ale jako ja sama.

Tomek tymczasem coraz bardziej oddalał się od rodziny. W końcu pewnego wieczoru spakował walizkę i powiedział:
– Przepraszam… Muszę spróbować inaczej żyć.

Nie płakałam już wtedy. Było mi tylko żal tych wszystkich lat poświęconych dla kogoś, kto uznał mnie za przeszkodę na drodze do własnego szczęścia.

Dzieci zostały ze mną – Ania zaczęła studia we Wrocławiu, Michał pracował dorywczo i pomagał mi opłacać rachunki.

Z czasem nauczyliśmy się żyć bez Tomka. Było ciężko – finansowo i emocjonalnie – ale powoli odzyskiwałam siebie.

Któregoś dnia spotkałam Tomka przypadkiem na rynku. Był z tą samą blondynką. Uśmiechnął się niezręcznie:
– Cześć… Jak sobie radzisz?

Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Lepiej niż myślisz.

I to była prawda.

Czasem wieczorami siadam przy oknie z kubkiem herbaty i myślę o tych wszystkich latach spędzonych w cieniu czyichś marzeń. Czy warto było tak bardzo poświęcać siebie dla kogoś innego? Czy można jeszcze odnaleźć szczęście po tylu rozczarowaniach?

A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni dla najbliższych? Co byście zrobili na moim miejscu?