Alimenty na cudze dzieci? Moja rodzina chciała, żebym płaciła za błędy brata

– Ty chyba żartujesz, mamo! – krzyknęłam, czując jak krew pulsuje mi w skroniach. – Mam płacić alimenty na dzieci Bartka z pieniędzy, które dostaję na własną córkę?!

Mama patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to ja była winna całemu złu tego świata. W kuchni pachniało jeszcze kawą, ale atmosfera była ciężka jak przed burzą. Za ścianą cicho bawiła się moja siedmioletnia Zosia, nieświadoma, że jej przyszłość właśnie staje się przedmiotem rodzinnego targu.

– Martyna, przecież Bartek nie ma z czego płacić! – zaczęła mama, ściskając filiżankę tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. – Ty masz te alimenty od Piotra, a Bartek… On się pogubił. Pomóż mu, proszę.

Zamknęłam oczy. W głowie miałam mętlik. Jeszcze kilka lat temu byłam przekonana, że rodzina to wsparcie i bezpieczeństwo. Ale odkąd rozwiodłam się z Piotrem i zostałam sama z Zosią, życie pokazało mi zupełnie inną twarz bliskości.

Mój brat Bartek był ode mnie młodszy o cztery lata. Zawsze miał pod górkę – przynajmniej tak twierdziła mama. Najpierw nie zdał matury, potem rzucił technikum, a kiedy już znalazł pracę w magazynie, szybko ją stracił przez konflikt z szefem. Miał dwójkę dzieci z różnych związków: Kacpra i Amelkę. Z żadną z ich matek nie był już razem. Alimentów nie płacił regularnie – bo nie miał stałego dochodu. Oficjalnie był bezrobotny, nieoficjalnie dorabiał na czarno przy remontach.

Ja tymczasem walczyłam o każdy grosz. Po rozwodzie Piotr płacił mi alimenty na Zosię – 700 zł miesięcznie. To nie była fortuna, ale bez tych pieniędzy nie dałabym rady opłacić przedszkola i zajęć dodatkowych. Pracowałam jako księgowa w małym biurze rachunkowym w Otwocku, czasem brałam dodatkowe zlecenia po nocach. Nie miałam luksusów – liczyłam każdy paragon i każdą złotówkę.

A teraz mama oczekiwała ode mnie czegoś niewyobrażalnego.

– Mamo, te pieniądze są dla Zosi! – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Nie mogę jej tego zabrać.

Mama westchnęła ciężko.

– Ale przecież jesteście rodziną! Ty zawsze byłaś ta odpowiedzialna… Bartek nie da sobie rady sam. Jego była grozi mu sądem! Chcesz, żeby twój brat poszedł do więzienia?

Poczułam się jak w potrzasku. Z jednej strony – współczucie dla Bartka, który nigdy nie dorósł do roli ojca. Z drugiej – gniew i bezsilność wobec matki, która od lat usprawiedliwiała jego błędy.

– A może byś tak pogadała z Bartkiem? Może w końcu by się ogarnął? – rzuciłam z goryczą.

– On się stara! Ale życie go nie rozpieszcza… Ty masz stabilną pracę, mieszkanie po babci… Jesteś silna.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Ile razy jeszcze usłyszę ten argument? Że skoro radzę sobie lepiej niż inni, to powinnam dźwigać ich ciężary?

Tego wieczoru zadzwonił Bartek. Był wyraźnie spięty.

– Martyna… Słuchaj, wiem, że mama z tobą gadała. Ja naprawdę nie chcę ci robić problemów… Ale może pożyczysz mi na te alimenty? Oddam ci, jak tylko coś zarobię.

– Bartek, ja nie mam z czego! Ledwo wiążę koniec z końcem. Zosia ma swoje potrzeby… To są jej pieniądze!

– No ale ty masz pracę! Ja teraz nic nie mam… A jak mnie zamkną? Co wtedy?

– Może czas dorosnąć i zacząć płacić za własne dzieci? – wybuchłam. – Ja za ciebie płacić nie będę!

Rozłączył się bez słowa.

Przez kolejne dni mama przestała się do mnie odzywać. Przestała przychodzić po Zosię do szkoły, nie dzwoniła wieczorami jak zwykle. Czułam się winna i samotna. Nawet Zosia zauważyła zmianę:

– Mamusiu, dlaczego babcia już nie przychodzi?

– Ma dużo spraw na głowie, kochanie – skłamałam.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Aneta, zapytała:

– Coś się stało? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.

Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni biurowej.

– Martyna, ty musisz postawić granicę! – powiedziała stanowczo. – Twoja mama zawsze faworyzowała Bartka. Ty masz prawo dbać o siebie i Zosię!

Wiedziałam to w teorii. Ale w praktyce… Byłam wychowana w kulcie poświęcenia dla rodziny. „Rodzina ponad wszystko” – powtarzała mama od dziecka.

Po tygodniu milczenia przyszła do mnie niespodziewanie wieczorem.

– Martyna… Może przesadziłam – powiedziała cicho. – Ale boję się o Bartka. On sobie nie radzi…

– Mamo, ja też się boję o siebie i o Zosię! Nie mogę być odpowiedzialna za wszystkich! – łzy napłynęły mi do oczu.

Mama usiadła obok mnie na kanapie.

– Wiem… Ale serce matki boli mnie podwójnie. Ty zawsze byłaś silna…

Objęłyśmy się bez słowa.

Bartek przez kilka miesięcy unikał kontaktu ze mną i mamą. W końcu odezwał się tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy na lekarza dla Kacpra. Tym razem pomogłam – ale z własnej wypłaty, nie z alimentów Zosi.

Z czasem relacje z mamą wróciły do normy, choć już nigdy nie były takie same jak dawniej. Czułam dystans i żal – do niej i do Bartka. Przestałam liczyć na sprawiedliwość w rodzinie.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba być „egoistką”, żeby ochronić swoje dziecko przed cudzymi błędami i cudzą bezradnością. Pomagać można tylko wtedy, gdy samemu ma się siłę i chęć – a nie pod presją szantażu emocjonalnego.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy kiedyś ona też będzie musiała wybierać między sobą a rodziną? Czy nauczy się stawiać granice lepiej niż ja? Co wy byście zrobili na moim miejscu?