Przez 25 lat byłam cieniem męża. Gdy osiągnął sukces, usłyszałam: „Już do siebie nie pasujemy”
– Naprawdę nie rozumiesz? – głos Tomka drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał w progu naszego salonu, z rękami w kieszeniach, jakby chciał się schować przed tym, co właśnie powiedział. – My już do siebie nie pasujemy, Aniu. Każde z nas powinno iść swoją drogą.
Słowa zawisły w powietrzu jak ciężka mgła. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Spojrzałam na niego i zobaczyłam obcego człowieka. To nie był ten Tomek, którego poznałam na studiach, który przez lata powtarzał, że jestem jego opoką. To był ktoś inny – pewny siebie, elegancki, z nowym zegarkiem na nadgarstku i uśmiechem, który już dawno przestał być mój.
– Przecież zawsze byliśmy razem – wyszeptałam. – Wszystko robiliśmy razem…
Tomek westchnął i odwrócił wzrok. – Właśnie o to chodzi. Zawsze byliśmy razem, ale… ja już chcę inaczej. Potrzebuję zmiany.
Nie płakałam. Nie wtedy. Może dlatego, że przez ostatnie miesiące czułam, że coś się zmienia. Że coraz częściej wraca późno do domu, że coraz mniej rozmawiamy, a kiedy już rozmawiamy – to tylko o firmie albo o dzieciach. Ale nigdy o nas.
Pamiętam początki. Mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, wynajmowaliśmy kawalerkę na Pradze i marzyliśmy o własnym domu z ogródkiem. Tomek miał głowę pełną pomysłów i serce do ryzyka. Ja miałam cierpliwość i umiejętność liczenia pieniędzy. Gdy otwierał swoją pierwszą firmę – mały sklep komputerowy – byłam jego sekretarką, księgową i psychologiem w jednym. Siedziałam po nocach nad fakturami, gotowałam obiady na dwa dni do przodu i słuchałam jego opowieści o tym, jak kiedyś będziemy bogaci.
Kiedy pojawiły się dzieci – najpierw Ola, potem Bartek – Tomek pracował jeszcze więcej. Ja rzuciłam pracę w szkole i zajęłam się domem. Nie żałowałam. Wierzyłam, że tak trzeba – że rodzina to drużyna, a ja jestem jej kapitanem na zapleczu.
Przez lata żyliśmy skromnie. Wakacje nad Bałtykiem, święta u teściów w Lublinie, wieczory przed telewizorem z herbatą i kruchymi ciasteczkami. Czasem marzyłam o czymś więcej – o podróży do Włoch albo chociaż weekendzie w górach tylko we dwoje – ale zawsze odkładałam te marzenia na później.
A potem przyszły sukcesy Tomka. Najpierw większy kontrakt, potem drugi sklep, potem własny biurowiec na obrzeżach Warszawy. Nagle zaczęliśmy jeździć lepszym samochodem, dzieci poszły do prywatnych szkół, a ja…
Ja zostałam w domu.
Pamiętam dzień, kiedy Tomek wrócił z pracy i rzucił mi na stół bukiet róż.
– Dostałem nagrodę przedsiębiorcy roku! – krzyknął z dumą.
Uśmiechnęłam się i pogratulowałam mu szczerze. Ale gdzieś w środku poczułam ukłucie żalu. Bo nikt nie widział mojej pracy – tych wszystkich nieprzespanych nocy, stresu o rachunki, rozmów z dziećmi o tym, dlaczego tata znowu nie może przyjść na przedstawienie.
Z czasem Tomek coraz częściej wychodził wieczorami „na spotkania biznesowe”. Zaczęły się telefony po nocach, wyjazdy służbowe do Krakowa czy Poznania. Raz znalazłam w jego marynarce paragon z restauracji dla dwojga w Sopocie. Zapytałam go o to – roześmiał się i powiedział: „Anka, przestań być taka podejrzliwa”.
Próbowałam rozmawiać z Olą i Bartkiem. Ola wzruszała ramionami: – Mama, tata zawsze taki był. Pracuje dla nas.
Bartek zamykał się w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach.
Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Aż nadszedł ten dzień – dzień, w którym Tomek powiedział mi prosto w oczy, że już do siebie nie pasujemy.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć sens w tym wszystkim. Czy naprawdę przez dwadzieścia pięć lat byłam tylko dodatkiem do jego życia? Czy moje poświęcenie nic nie znaczyło?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Kasia.
– Anka, musisz coś zrobić dla siebie – powiedziała stanowczo. – Przecież ty też masz prawo być szczęśliwa!
Ale jak być szczęśliwą, kiedy całe życie budowało się wokół kogoś innego?
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Tomek coraz częściej nocował poza domem. W końcu przyszedł dzień, kiedy spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania.
Dzieci były w szoku. Ola płakała przez całą noc, Bartek zamknął się jeszcze bardziej w sobie.
Zostałam sama z domem, rachunkami i pustką.
Pierwsze dni były najtrudniejsze. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Próbowałam czytać książki, oglądać seriale – nic mnie nie cieszyło.
Aż pewnego dnia znalazłam stary zeszyt z czasów studiów. Były tam moje wiersze – zapomniane marzenia o pisaniu książki.
Zaczęłam pisać znowu. Najpierw nieśmiało – kilka zdań dziennie, potem coraz więcej.
Zapisałam się na warsztaty literackie w domu kultury na Saskiej Kępie. Poznałam tam ludzi takich jak ja – zagubionych, szukających sensu po życiowych zakrętach.
Z czasem zaczęłam wychodzić z domu coraz częściej. Chodziłam na spacery po Łazienkach, piłam kawę w małych kawiarniach na Powiślu.
Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowej rzeczywistości. Ola zaczęła pomagać mi w domu, Bartek zaczął rozmawiać ze mną o swoich problemach w szkole.
Tomek dzwonił coraz rzadziej. Ostatni raz widziałam go kilka miesięcy temu – przyszedł podpisać papiery rozwodowe. Był uprzejmy, ale chłodny. Miał nową fryzurę i nowy zapach perfum.
Patrzyłam na niego i czułam… ulgę? Smutek? Może jedno i drugie.
Dziś wiem jedno: przez lata żyłam życiem kogoś innego. Ale teraz uczę się żyć swoim własnym życiem.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można odnaleźć siebie po tylu latach życia w cieniu drugiej osoby? Czy warto było tak bardzo się poświęcać? Może powinnam była wcześniej pomyśleć o sobie…
A Wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni we własnym domu?