Nikt nie znał mojego bólu: Niewidzialna walka polskiej kobiety na emigracji

— Mamo, dlaczego płaczesz? — głos mojej córki, Julki, przez telefon był cichy i pełen niepokoju. Próbowałam się opanować, ale łzy płynęły mi po policzkach jak rwąca rzeka. Siedziałam na zimnej podłodze w ciasnej kuchni w Mediolanie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a ja czułam się tak, jakby cały świat płakał razem ze mną.

— Nic się nie stało, kochanie. Po prostu… bardzo za wami tęsknię — wyszeptałam, próbując się uśmiechnąć, choć wiedziałam, że Julka i tak wyczuje fałsz.

Od pięciu lat byłam w Italii. Wyjechałam z Polski, z małego miasteczka pod Radomiem, zostawiając męża, dwójkę dzieci i schorowaną mamę. Wszyscy mówili: „Będzie ci tam lepiej, zarobisz na dom, dzieciom dasz przyszłość”. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo będzie bolało serce.

Pierwsze miesiące były najgorsze. Pracowałam jako opiekunka do starszej pani, Signory Lucii. Dni dłużyły się niemiłosiernie — od rana do nocy sprzątanie, gotowanie, podawanie leków. Często słyszałam od niej: „Polki są silne, wytrzymałe. Ty też taka jesteś?” Uśmiechałam się i kiwałam głową, choć w środku miałam ochotę krzyczeć.

Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Pisałam do męża: „Jak dzieci? Jak mama?” On odpisywał krótko: „W porządku. Nie martw się.” Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Z czasem rozmowy stawały się coraz rzadsze. Zaczęłam podejrzewać, że mój mąż, Tomek, oddala się ode mnie. Któregoś dnia zadzwoniła sąsiadka:

— Aniu… widziałam Tomka z jakąś kobietą. Nie chcę cię martwić, ale może powinnaś wrócić?

Serce mi zamarło. Przez kilka dni chodziłam jak cień. W pracy robiłam wszystko mechanicznie. Signora Lucia zauważyła:

— Coś się stało? Wyglądasz na smutną.

— Tęsknię za domem — odpowiedziałam tylko.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna. Wśród ludzi, wśród gwaru włoskich ulic — byłam niewidzialna. Każdego dnia zakładałam maskę silnej kobiety. Dla rodziny, dla znajomych z Polski, dla samej siebie.

Pewnego wieczoru zadzwoniła mama:

— Aniu, nie daję już rady sama. Lekarz mówi, że powinnam mieć kogoś przy sobie.

Poczułam się rozdarta na pół. Z jednej strony praca tutaj dawała nam szansę na lepsze życie. Z drugiej — moja rodzina potrzebowała mnie bardziej niż kiedykolwiek.

Zadzwoniłam do Tomka:

— Tomek… muszę wrócić do Polski. Mama jest chora.

— Ania… poczekaj jeszcze trochę. Potrzebujemy tych pieniędzy. Dzieci muszą mieć na szkołę…

— A co z nami? — zapytałam cicho.

— O czym ty mówisz?

— Czy jest ktoś inny?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Tamtej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o wszystkim, co poświęciłam dla tej rodziny. O urodzinach dzieci, które przegapiłam; o świętach spędzonych samotnie przy komputerze; o mamie, która starzała się beze mnie.

Następnego dnia w pracy wybuchłam płaczem przy Signorze Lucii.

— Przepraszam… nie mogę już dłużej udawać — powiedziałam przez łzy.

Starsza pani pogłaskała mnie po dłoni.

— Aniu… życie to nie tylko obowiązki. Czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Zadzwoniłam do Julki i Bartka przez Skype’a. Dzieci patrzyły na mnie przez ekran komputera.

— Mamo… wrócisz do nas? — zapytała Julka.

Wtedy pękła we mnie tama. Zaczęłam płakać na głos, nie dbając już o to, czy dzieci zobaczą moją słabość.

— Tak bardzo was kocham… Tak bardzo za wami tęsknię…

Bartek podszedł bliżej ekranu:

— Mamo, nie płacz. My też za tobą tęsknimy.

W tamtej chwili zrozumiałam, że nie muszę być zawsze silna. Że mam prawo prosić o pomoc i mówić o swoich uczuciach.

Po kilku tygodniach podjęłam decyzję: wracam do Polski. Signora Lucia pożegnała mnie ze łzami w oczach:

— Będę za tobą tęsknić, Aniu. Jesteś jak córka.

Wróciłam do domu na początku listopada. Mama była słaba, ale szczęśliwa, że jestem przy niej. Dzieci rzuciły mi się na szyję. Tomek… patrzył na mnie z wyrzutem sumienia i żalem.

Przez pierwsze dni czułam ulgę i radość — byłam z rodziną! Ale potem przyszły codzienne problemy: brak pracy, kłótnie z Tomkiem o pieniądze i jego zdradę (bo okazało się, że plotki były prawdą). Musiałam zacząć wszystko od nowa.

Czasem pytam siebie: czy było warto? Czy lepiej byłoby zostać we Włoszech i udawać szczęśliwą? A może właśnie ta decyzja — by wrócić i pokazać swoje prawdziwe uczucia — była moim największym zwycięstwem?

Czy naprawdę trzeba być zawsze silnym? A może prawdziwa siła tkwi w tym, by pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc?