Błagam sąsiada o pomoc dla mamy i brata – nie uwierzycie, co się stało później

— Mamo, nie płacz… — szepnęłam, widząc jak łzy spływają po policzkach mamy. Siedziała na podłodze w kuchni, trzymając głowę w dłoniach. W pokoju obok mój młodszy brat Kuba krzyczał, bo znów miał atak padaczki. Nasz stary fiat nie odpalił rano, a bez niego mama nie mogła zawieźć Kuby na rehabilitację. Byłam zła na cały świat, ale najbardziej na siebie — że nie mogę jej pomóc.

— Zuzia, ja już nie mam siły… — wyszeptała mama. — Nie wiem, co robić. Wszystko się wali.

Wtedy podjęłam decyzję. Wzięłam kurtkę i wybiegłam z domu. Po drodze minęłam sąsiadkę panią Grażynę, która spojrzała na mnie z troską, ale nic nie powiedziała. Szłam szybko przez osiedle domków jednorodzinnych, aż stanęłam przed ogromną willą pana Wojciecha. Był znany w całej okolicy — bogaty przedsiębiorca, zawsze elegancki, z dystansem do ludzi takich jak my. Ale nie miałam wyboru.

Zadzwoniłam do drzwi. Po chwili otworzył mi sam pan Wojciech. Patrzył na mnie chłodno spod krzaczastych brwi.

— Czego chcesz? — zapytał szorstko.

— Przepraszam… Ja… Potrzebuję pomocy — wydukałam. — Nasz samochód się zepsuł, a mama musi wozić Kubę na rehabilitację…

— I co ja mam z tym wspólnego? — przerwał mi. — To nie mój problem.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Proszę pana… Mama jest sama, tata od nas odszedł… Ja już nie wiem, gdzie szukać pomocy…

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Potem westchnął i powiedział: — Poczekaj tutaj.

Stałam na ganku, trzęsąc się z zimna i nerwów. Po kilku minutach wrócił z kluczami w ręku.

— Masz tu kluczyki do mojego starego volkswagena. Nie jest nowy, ale sprawny. Oddasz, jak naprawicie swój samochód.

Nie wierzyłam własnym uszom. — Naprawdę? Dziękuję! Dziękuję panu bardzo!

— Tylko dbajcie o niego — mruknął i zamknął drzwi.

Wróciłam do domu biegiem. Mama nie mogła uwierzyć, gdy zobaczyła kluczyki.

— Zuzia… Skąd ty to masz?

— Pan Wojciech pożyczył nam samochód! — wykrzyknęłam.

Mama rozpłakała się jeszcze bardziej, ale tym razem ze wzruszenia.

Od tamtej pory codziennie jeździłyśmy z Kubą na rehabilitację volkswagenem pana Wojciecha. Mama zaczęła się uśmiechać częściej, a ja poczułam ulgę. Ale to nie był koniec niespodzianek.

Pewnego dnia pan Wojciech sam przyszedł do nas do domu. Przyniósł torbę z zakupami i kopertę.

— Pomyślałem… Może przyda się wam trochę pieniędzy na naprawę auta i leki dla Kuby — powiedział niezręcznie.

Mama była w szoku. — Panie Wojciechu… My nie możemy…

— Możecie i powinniście — przerwał jej stanowczo. — Mam wnuczkę w wieku Zuzi. Też kiedyś potrzebowała pomocy i nikt jej nie podał ręki. Nie chcę popełnić tego samego błędu.

Od tego dnia pan Wojciech zaczął odwiedzać nas regularnie. Czasem przynosił ciasto, czasem zabierał Kubę na przejażdżkę po okolicy. Z czasem stał się kimś więcej niż tylko sąsiadem — był jak dziadek, którego nigdy nie mieliśmy.

Nie wszystkim się to podobało. Pani Grażyna zaczęła plotkować po osiedlu:

— Widzieliście? Wojciech u tych biedaków codziennie! Pewnie coś od nich chce!

Mama była tym przybita. Bała się, że ludzie zaczną nas unikać albo wytykać palcami. Ale pan Wojciech tylko wzruszał ramionami.

— Ludzie zawsze będą gadać — powiedział kiedyś do mnie. — Ważne, żeby robić to, co słuszne.

Dzięki niemu nasz świat się zmienił. Mama znalazła pracę w pobliskim sklepie dzięki jego znajomościom. Kuba dostał lepszą opiekę medyczną, bo pan Wojciech znał dobrego neurologa w Warszawie. Ja zaczęłam wierzyć, że dobro naprawdę wraca.

Ale największa zmiana zaszła w mojej mamie. Przestała się bać prosić o pomoc i zaczęła pomagać innym samotnym matkom z naszej okolicy. Zorganizowała zbiórkę na sprzęt rehabilitacyjny dla dzieci takich jak Kuba.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy wszyscy razem przy stole: mama, Kuba, pan Wojciech i ja. Śmialiśmy się z żartów Kuby i jedliśmy szarlotkę upieczoną przez mamę.

Spojrzałam na pana Wojciecha i zapytałam:

— Dlaczego pan nam pomógł?

Uśmiechnął się smutno.

— Bo kiedyś byłem taki jak wy: samotny i bezradny. I nikt mi wtedy nie pomógł.

Dziś wiem jedno: czasem wystarczy odważyć się poprosić o pomoc i uwierzyć, że ludzie potrafią być lepsi niż myślimy.

Czy wy też baliście się kiedyś poprosić kogoś o wsparcie? A może ktoś was kiedyś zaskoczył swoją dobrocią? Jak myślicie – czy warto ufać ludziom mimo wszystko?