Miłość, której nie ma – historia matki i córki w cieniu samotności
– Mamo, chcę mieć dziecko. – Te słowa Agnieszki rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. W dłoniach ściskałam kubek z herbatą, ale nagle zrobiło mi się zimno.
– Ale… sama? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
Agnieszka odsunęła włosy z czoła i spojrzała na mnie z determinacją. – Tak. Sama. Nie chcę już dłużej czekać na kogoś, kto może nigdy się nie pojawi. Mam 38 lat, mamo. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Patrzyłam na nią i widziałam nie tylko moją córkę, ale też kobietę, która przez lata była silna i niezależna. Zawsze powtarzała, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia. Ale teraz jej oczy były pełne tęsknoty i lęku.
– A co z ojcem dziecka? – zapytałam, choć wiedziałam, że to pytanie ją zaboli.
Westchnęła ciężko. – Może in vitro. Może adopcja. Nie wiem jeszcze. Ale wiem jedno: chcę być matką.
Przez chwilę milczałyśmy. W mojej głowie kłębiły się myśli: jak jej pomóc? Czy powinnam ją wspierać w tej decyzji? Czy to nie jest egoistyczne – sprowadzać dziecko na świat bez ojca? A może to ja jestem egoistką, bo boję się o nią i o to, co ludzie powiedzą?
Wróciły wspomnienia z jej dzieciństwa. Agnieszka była zawsze inna niż rówieśnicy – uparta, ambitna, czasem zamknięta w sobie. Miała kilku chłopaków, ale żaden związek nie przetrwał próby czasu. Ostatni rozpadł się dwa lata temu. Od tamtej pory coraz częściej widziałam w jej oczach smutek.
– Mamo, wiem, że się boisz – powiedziała nagle cicho. – Ale ja też się boję. Boję się samotności bardziej niż tego, że sobie nie poradzę.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Może duma? Może strach przed tym, że jeśli ją wesprę, a ona potem będzie cierpieć, będę współwinna?
Następne dni były pełne napięcia. Unikałam rozmów na ten temat, zajmowałam się domem, gotowałam jej ulubione zupy, jakby to miało rozwiązać problem. Ale Agnieszka nie odpuszczała.
– Znalazłam klinikę w Warszawie – powiedziała pewnego wieczoru. – Chcą mnie przyjąć na konsultację.
– A jeśli coś pójdzie nie tak? – zapytałam z trudem.
– Mamo, ryzyko jest zawsze. Ale ja już nie chcę żyć w zawieszeniu.
Zaczęłyśmy się kłócić. Ja mówiłam o tradycji, o rodzinie, o tym, że dziecko potrzebuje ojca. Ona odpowiadała mi o nowoczesności, o prawie do szczęścia i o tym, że lepiej być samotną matką niż nieszczęśliwą żoną.
Pewnego dnia odwiedziła nas moja siostra, ciocia Basia. Usłyszała naszą rozmowę i westchnęła:
– Krysiu, daj jej szansę. To jej życie.
Ale czy naprawdę mogłam tak po prostu odpuścić? Przecież bycie matką to nie tylko radość – to odpowiedzialność na całe życie. Bałam się o Agnieszkę i o to dziecko, które może nigdy nie pozna swojego ojca.
Agnieszka zaczęła przygotowania do zabiegu in vitro. Chodziła na badania, czytała fora internetowe, rozmawiała z kobietami w podobnej sytuacji. Ja coraz częściej czułam się bezsilna i niepotrzebna.
Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie i położyła mi głowę na ramieniu.
– Mamo… jeśli się zdecyduję… pomożesz mi?
Nie odpowiedziałam od razu. W moim sercu walczyły ze sobą miłość i strach.
– Pomogę – wyszeptałam w końcu. – Ale obiecaj mi jedno: jeśli będzie ci ciężko… powiedz mi o tym. Nie udawaj silnej za wszelką cenę.
Uśmiechnęła się przez łzy.
– Obiecuję.
Od tamtej pory zaczęłyśmy rozmawiać inaczej. O lękach, marzeniach i samotności. O tym, jak trudno być kobietą w świecie pełnym oczekiwań i ocen.
Agnieszka przeszła przez pierwszą próbę in vitro – niestety bez powodzenia. Była załamana. Przez kilka dni nie wychodziła z pokoju. Próbowałam ją pocieszyć, ale każde słowo wydawało się nie na miejscu.
– Może to znak? – powiedziałam któregoś dnia ostrożnie.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Nie chcę znaków, mamo. Chcę tylko szansy na bycie matką.
Wtedy zrozumiałam: jej pragnienie jest silniejsze niż mój strach.
Zdecydowała się spróbować jeszcze raz. Tym razem byłam przy niej na każdym kroku – jeździłam z nią do kliniki, gotowałam lekkie posiłki, rozmawiałam z lekarzami.
Po kilku tygodniach przyszła wiadomość: jest w ciąży.
Płakałyśmy razem ze szczęścia i ze strachu przed przyszłością.
Teraz siedzę przy łóżku Agnieszki i patrzę na jej spokojną twarz. Wiem, że przed nami trudne miesiące i lata. Wiem też, że społeczeństwo nie zawsze będzie wyrozumiałe dla samotnej matki.
Ale czy szczęście mojego dziecka nie jest ważniejsze niż opinia innych?
Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była ją powstrzymać? A może właśnie na tym polega miłość – żeby pozwolić dziecku iść własną drogą?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?