Moja żona oszczędzała na wszystkim — aż nasz dom stał się więzieniem. Czy można kochać, gdy brakuje oddechu?
— Zgaś światło, przecież jeszcze nie jest ciemno! — głos Magdy przeszył ciszę kuchni, kiedy sięgnąłem po włącznik. Stałem przez chwilę z ręką zawieszoną w powietrzu, czując, jak narasta we mnie frustracja. To był kolejny wieczór, kiedy siedzieliśmy przy stole oświetlonym jedynie resztkami światła wpadającego przez okno.
— Magda, jest listopad. Za chwilę nie będę widział nawet własnych rąk — próbowałem żartować, ale ona tylko spojrzała na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem.
— Prąd kosztuje, Tomek. Chcesz znowu płacić rachunki z oszczędności na wakacje?
Oszczędności na wakacje… Ostatni raz byliśmy gdziekolwiek pięć lat temu, zanim Magda zaczęła prowadzić dom jak księgowa z obsesją na punkcie każdej złotówki. Wtedy jeszcze śmiałem się z jej list zakupów i skrupulatnych notatek w zeszycie. Dziś ten zeszyt był naszą biblią — a ja czułem się jak heretyk za każdym razem, gdy miałem ochotę na coś spoza listy.
Pamiętam, jak kiedyś wróciłem z pracy z paczką moich ulubionych pierników. Magda spojrzała na mnie, jakbym przyniósł do domu bombę.
— Po co to kupiłeś? Przecież mamy ciastka w szafce!
— Ale te są moje ulubione… — próbowałem tłumaczyć.
— Ulubione? Ulubione to mieć oszczędności na koncie! — wybuchła.
Z czasem przestałem kupować cokolwiek dla siebie. Nawet kawałek sera żółtego był luksusem, jeśli nie był na liście. Nasze zakupy wyglądały jak wojskowa racja żywnościowa: chleb, margaryna, mleko w kartonie, najtańsza szynka. Owoce tylko wtedy, gdy były w promocji. Warzywa — głównie ziemniaki i marchewka.
Najgorsze były święta. Kiedyś nasz dom pachniał piernikami i barszczem z uszkami. Teraz Magda liczyła każdy grosz wydany na mak czy orzechy. Wigilia była skromna do bólu — bez prezentów, bez świątecznych światełek. Nawet choinka była plastikowa, bo „prawdziwa to wyrzucanie pieniędzy w błoto”.
— Tomek, po co ci nowa koszula? Przecież ta jeszcze się trzyma! — usłyszałem pewnego dnia, gdy wróciłem z pracy z reklamówką z lumpeksu.
— Magda, ta stara ma już dziury pod pachami…
— To zaszyj! Po co wydawać pieniądze na głupoty?
Zacząłem unikać spotkań ze znajomymi. Wstydziłem się zaprosić kogokolwiek do domu — nie było czym poczęstować, a światło gasło punktualnie o dwudziestej drugiej. Kiedyś Bartek zapytał mnie w pracy:
— Stary, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś duszą towarzystwa.
Nie umiałem odpowiedzieć. Bo jak powiedzieć koledze, że twoje życie zamieniło się w wieczną kalkulację?
Najbardziej bolało mnie to, że nasza córka Ola zaczęła się wstydzić własnego domu. Pewnego dnia przyszła do mnie zapłakana:
— Tato, dlaczego nie mogę zaprosić koleżanek? One mają normalne domy… U nas zawsze ciemno i zimno.
Przytuliłem ją mocno, czując jak łamie mi się serce.
— Kochanie, mama po prostu chce, żebyśmy mieli pieniądze na ważne rzeczy…
— Ale ja chcę mieć normalne życie! — krzyknęła i wybiegła do swojego pokoju.
Wieczorem próbowałem porozmawiać z Magdą.
— Magda, Ola cierpi przez te twoje zasady. Ja też już nie daję rady… Może spróbujmy trochę odpuścić?
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Ty nic nie rozumiesz! Wszystko kosztuje! Chcesz skończyć jak moi rodzice — zadłużeni po uszy? Ja nie pozwolę na to w naszym domu!
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach strach. Zrozumiałem, że jej obsesja ma głębsze korzenie — jej rodzina rzeczywiście kiedyś straciła wszystko przez długi. Ale czy to znaczyło, że musimy żyć jak więźniowie własnych lęków?
Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu pod pretekstem pracy po godzinach. W rzeczywistości siadałem w parku i patrzyłem na ludzi śmiejących się przy kawie w pobliskiej kawiarni. Zazdrościłem im tej lekkości.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły z zaproszeniem na urodziny koleżanki. Poprosiła o drobny prezent dla niej — może książkę albo pluszaka.
Magda od razu zaczęła liczyć:
— Książka? Przecież mamy stare bajki po tobie! Po co kupować nowe?
Ola rozpłakała się i wybiegła z domu. Wtedy coś we mnie pękło.
— Magda, dość! Tak dalej być nie może! Nasza córka cierpi! Ja też! Musimy znaleźć kompromis!
Po raz pierwszy od lat podniosłem głos. Magda patrzyła na mnie długo w milczeniu. Widziałem łzy w jej oczach.
— Boję się… — wyszeptała tylko.
Przytuliłem ją mocno.
Od tamtej pory powoli zaczęliśmy zmieniać nasze życie. Nie było łatwo — Magda walczyła ze swoimi lękami każdego dnia. Ale pozwoliła sobie czasem na drobne przyjemności: kawa w kawiarni raz w miesiącu, świeże kwiaty na stole, nowa książka dla Oli.
Dziś wiem jedno: oszczędność jest ważna, ale jeszcze ważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i radość z bycia razem.
Czasem patrzę na Magdę i zastanawiam się: czy można nauczyć się żyć bez strachu o jutro? Czy miłość wystarczy, by pokonać własne demony?