Zostawiłem rodzinę dla innej kobiety – teraz nie wiem, jak żyć dalej
– Michał, czy ty naprawdę myślisz, że możesz tak po prostu odejść? – głos Agnieszki drżał, a w oczach miała łzy. Stała w kuchni, oparta o blat, a ja nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. W rękach ściskałem klucze do mieszkania, które jeszcze godzinę temu było moim domem.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Praca w agencji reklamowej, długie godziny, stres, wieczne niedospanie. Agnieszka zajmowała się domem i naszymi dziećmi – Zosią i Kubą. Ja coraz częściej zostawałem po godzinach, tłumacząc się ważnymi projektami. W rzeczywistości coraz częściej spotykałem się z Martą – nową copywriterką. Była inna niż Agnieszka: spontaniczna, zabawna, pełna energii. Przy niej czułem się młodszy, ważniejszy. Zacząłem wierzyć, że zasługuję na coś więcej niż rutyna codzienności.
Pewnego wieczoru wróciłem do domu późno. Agnieszka czekała na mnie w salonie. – Michał, co się z tobą dzieje? – zapytała cicho. – Odsuwasz się ode mnie, od dzieci…
Wtedy pierwszy raz pomyślałem o odejściu. Ale nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy. Kłamałem jeszcze przez kilka tygodni, aż w końcu nie wytrzymałem. Spakowałem walizkę i powiedziałem: – Odchodzę. Jest ktoś inny.
Dzieci płakały. Zosia miała wtedy dziewięć lat i nie rozumiała, dlaczego tata nie będzie już z nimi mieszkał. Kuba zamknął się w sobie i przez kilka dni nie chciał ze mną rozmawiać. Agnieszka patrzyła na mnie z takim bólem, że do dziś mam ten obraz przed oczami.
Z Martą było przez chwilę pięknie. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Mokotowie, chodziliśmy do kina, gotowaliśmy razem kolacje. Ale po kilku miesiącach zaczęły się kłótnie o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zapomni kupić mleko. Marta była zazdrosna o moje kontakty z dziećmi, a ja coraz częściej myślałem o tym, co zostawiłem.
Pewnego dnia wróciłem do pustego mieszkania – Marta wyjechała na weekend bez słowa. Zostałem sam ze swoimi myślami i nagle poczułem ogromną pustkę. Próbowałem zadzwonić do Zosi, ale nie odebrała. Napisałem do Agnieszki – odpowiedziała chłodno: „Daj nam spokój”.
Zacząłem pić więcej niż zwykle. W pracy przestało mi zależeć – szef wezwał mnie na rozmowę i zasugerował urlop. Siedziałem godzinami w parku przy Polu Mokotowskim i zastanawiałem się, jak mogłem tak wszystko zepsuć.
Po kilku tygodniach zebrałem się na odwagę i pojechałem pod dawny dom. Zosia bawiła się na podwórku z koleżankami. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła niepewnie.
– Tato… wrócisz kiedyś? – zapytała cicho.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Chciałem ją przytulić, ale uciekła do domu.
Wieczorem zadzwoniła Agnieszka.
– Michał, nie możesz tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało – powiedziała stanowczo. – Dzieci cierpią przez ciebie. Ja też.
Próbowałem tłumaczyć się słabością, zmęczeniem, kryzysem wieku średniego. Ale każde moje słowo brzmiało żałośnie nawet dla mnie samego.
Marta odeszła ode mnie kilka tygodni później. Powiedziała tylko: „Nie jesteś gotowy na nowe życie”. Miała rację.
Zostałem sam w pustym mieszkaniu z walizką i kilkoma ubraniami. Zacząłem chodzić na terapię – psycholog powiedział mi wprost: „Musisz pogodzić się z tym, że nie wszystko da się naprawić”.
Próbowałem odzyskać kontakt z dziećmi – wysyłałem im wiadomości, proponowałem wspólne wyjścia do kina czy na lody. Kuba długo mnie ignorował, ale w końcu zgodził się pójść ze mną na mecz Legii Warszawa.
– Tato… dlaczego nas zostawiłeś? – zapytał nagle podczas przerwy.
Nie potrafiłem odpowiedzieć inaczej niż: – Byłem głupi i bardzo tego żałuję.
Czasem widuję Agnieszkę na zakupach albo podczas szkolnych wywiadówek. Jest silna, radzi sobie sama lepiej niż myślałem. Ale w jej oczach widzę cień dawnych ran.
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy. Nie wiem nawet, czy powinienem o to prosić.
Każdego dnia budzę się z pytaniem: czy można naprawić to, co się tak bardzo zepsuło? Czy człowiek zasługuje na drugą szansę po takim błędzie?
Może ktoś z was zna odpowiedź.