Między dwoma światami: Kiedy miłość do dziecka i troska o ojczyma rozdzierają serce

– Nie, Marto. Nie chcę tam iść. – Głos ojczyma był cichy, ale stanowczy. Siedział przy kuchennym stole, dłonie miał splecione, a oczy – mokre od łez, których nie widziałam u niego od lat. W tej chwili czas się zatrzymał. Moja kilkuletnia córka, Zosia, bawiła się w drugim pokoju, nieświadoma ciężaru tej rozmowy.

Wiedziałam, że muszę to zrobić. Od miesięcy dom ojczyma – starego, drewnianego domu na wsi pod Radomiem – coraz bardziej się sypał. Dach przeciekał, piec ledwo grzał, a on sam coraz częściej zapominał o lekach i o tym, czy zamknął drzwi na noc. Byłam rozdarta: z jednej strony Zosia, która zasługiwała na beztroskie dzieciństwo, z drugiej – on, Ralph, który był dla mnie jedynym ojcem, jakiego znałam.

Moja mama zmarła pięć lat temu. Od tego czasu Ralph był sam. Nigdy nie miał własnych dzieci, a ja… Ja nigdy nie poznałam swojego biologicznego ojca. Może dlatego czułam się za niego odpowiedzialna bardziej niż ktokolwiek inny. Ale ile można ciągnąć dwa życia naraz? Praca w szkole, codzienne dojazdy do miasta, opieka nad Zosią i jeszcze te niekończące się telefony od sąsiadów: „Pani Marto, Ralph znowu zgubił klucze”, „Pani Marto, Ralph nie odbiera telefonu od rana”.

– Tato… – zaczęłam cicho, bo tak go zawsze nazywałam – Ja po prostu się martwię. Boję się, że coś ci się stanie.

– Lepiej umrzeć u siebie niż żyć jak roślina wśród obcych – przerwał mi ostro. – Tu jest mój dom. Tu twoja mama…

Zaciął się i spuścił wzrok. Poczułam łzy pod powiekami. W głowie miałam obraz Zosi śpiącej w swoim łóżku i siebie – siedzącej nocą przy telefonie, czekającej na kolejny sygnał alarmowy.

Tego wieczoru wróciłam do domu jak cień samej siebie. Zosia przytuliła się do mnie i zapytała:

– Mamusiu, czemu jesteś smutna?

Nie umiałam odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że czasem miłość do jednej osoby oznacza cierpienie dla drugiej? Że nie da się być wszędzie naraz?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Basia – siostra mojej mamy. Zawsze była bezpośrednia:

– Marta, musisz coś z tym zrobić. On już sobie nie radzi! Przecież nie możesz poświęcić całego życia dla niego! Pomyśl o Zosi.

– Myślisz, że nie myślę? – wybuchłam. – Ale co mam zrobić? On nie chce się przeprowadzić! Nie zostawię go tam samego!

– A siebie zostawisz? Swoje dziecko?

Rozłączyłam się bez słowa. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy popełniałam błędy, Zosia patrzyła na mnie coraz smutniejszym wzrokiem. W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Ralpha jeszcze raz.

Siedział w fotelu przy oknie i patrzył na pole za domem.

– Tato…

– Wiem po co przyszłaś – przerwał mi bez gniewu. – Ale ja już nie mam nic poza tym domem. Tu wszystko pamiętam. Tu twoja mama śmiała się rano przy kawie…

Usiadłam obok niego i złapałam go za rękę.

– Ja też pamiętam… Ale boję się o ciebie.

Milczeliśmy długo. W końcu Ralph powiedział cicho:

– Może spróbuję… Ale tylko na próbę.

Poczułam ulgę i jednocześnie strach przed tym, co będzie dalej.

Załatwienie formalności trwało kilka tygodni. Dom opieki pod Radomiem był schludny, personel miły, ale Ralph zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać z innymi pensjonariuszami, nie chciał wychodzić na spacery. Każda moja wizyta kończyła się jego pytaniem:

– Kiedy wrócę do domu?

Zosia też to przeżywała po swojemu:

– Dlaczego dziadek jest smutny? Czy już nas nie kocha?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam się winna wobec wszystkich: wobec Ralpha za to, że odebrałam mu dom; wobec Zosi za to, że jej dzieciństwo przesiąknięte jest smutkiem dorosłych; wobec siebie za to, że nie potrafię być dobrą córką ani dobrą matką.

Pewnego dnia Ralph zadzwonił do mnie wieczorem:

– Marta… Chcę wrócić do domu. Proszę.

Nie spałam całą noc. Rano podjęłam decyzję: zabiorę go z powrotem i spróbuję pogodzić wszystko jeszcze raz. Może zatrudnię opiekunkę? Może poproszę sąsiadów o pomoc?

Kiedy przyjechałam po niego, pierwszy raz od miesięcy zobaczyłam uśmiech na jego twarzy.

Teraz znów żyjemy razem – ja, Zosia i Ralph – w starym domu pełnym wspomnień i codziennych trudności. Każdy dzień to walka o równowagę między troską a wolnością, między miłością a odpowiedzialnością.

Czasem pytam siebie: czy można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie? Czy każda decyzja musi kogoś ranić? Może nie ma dobrych rozwiązań – są tylko te mniej bolesne…