Niechciany Gość: Historia Marty i Rodzinnych Tajemnic

– Marta, czy ty naprawdę nie możesz choć raz pomyśleć, zanim coś zrobisz?! – głos Agaty przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, trzymając w rękach rozbity kubek z napisem „Najlepszy Tata na świecie”. Kawa kapała na podłogę, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.

– Przepraszam… Nie zauważyłam, że był pęknięty – wydukałam, próbując zebrać kawałki porcelany.

– To był prezent dla Marka od dzieci! – Agata rzuciła ścierkę na blat i spojrzała na mnie z wyrzutem. – Wiesz co? Może lepiej, żebyś się nie dotykała naszych rzeczy.

Marek wszedł do kuchni, jeszcze w piżamie, przecierając oczy. – Co się dzieje?

– Marta rozbiła twój kubek – powiedziała Agata, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– To tylko kubek – mruknął Marek, ale widziałam, że jest zmęczony. Od tygodnia mieszkam u nich i czuję się jak intruz. Każdy mój ruch wydaje się nie na miejscu.

Jeszcze miesiąc temu miałam własne mieszkanie na Pradze i pracę w wydawnictwie. Ale życie potrafi zaskoczyć – zwolnienia grupowe, czynsz podniesiony o połowę, a potem jeszcze ta nieszczęsna awaria instalacji wodnej. Wszystko runęło w ciągu kilku tygodni. Zadzwoniłam do Agaty z duszą na ramieniu.

– Przecież jesteśmy rodziną – powiedziała wtedy. – Przyjedź, pomożemy ci stanąć na nogi.

Ale rzeczywistość okazała się inna. Ich dom na obrzeżach Warszawy był pełen zasad: nie zostawiaj butów w przedpokoju, nie używaj ekspresu po dwudziestej drugiej, nie otwieraj okna w salonie, bo „dzieci się przeziębią”. Czułam się jak dziecko na koloniach, które boi się zrobić cokolwiek bez pozwolenia.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam w swoim pokoju – dawnym gabinecie Marka – i słyszałam ich rozmowy przez cienką ścianę.

– Ile ona tu jeszcze będzie? – pytała Agata szeptem.

– Daj jej czas. To trudny okres – odpowiadał Marek.

– Ale ja nie chcę, żeby dzieci widziały ją w takim stanie. Cały dzień chodzi w piżamie!

Zaciskałam zęby i obiecywałam sobie, że jutro znajdę pracę. Ale każda rozmowa kwalifikacyjna kończyła się fiaskiem. Wydawnictwa tną etaty, a ja mam trzydzieści pięć lat i zero oszczędności.

Pewnego popołudnia usłyszałam pukanie do drzwi.

– Marta? – Agata weszła bez zaproszenia. – Musimy porozmawiać.

Usiadła naprzeciwko mnie na łóżku.

– Słuchaj… Wiem, że jest ci ciężko. Ale my też mamy swoje życie. Dzieci są rozkojarzone, Marek wraca zmęczony z pracy… Może powinnaś pomyśleć o czymś innym? Może u mamy w Otwocku byłoby ci łatwiej?

Poczułam gulę w gardle. Mama… Nasza relacja od lat była napięta. Po rozwodzie rodziców zostałam z ojcem, Agata z mamą. Spotykałyśmy się tylko na święta, a każde spotkanie kończyło się kłótnią o przeszłość.

– Nie chcę wracać do mamy – powiedziałam cicho. – Potrzebuję tylko trochę czasu.

Agata westchnęła. – Dobrze. Ale proszę cię… postaraj się bardziej.

Następnego dnia postanowiłam zrobić obiad dla wszystkich. Chciałam pokazać, że potrafię być częścią tej rodziny. Kupiłam schab, ziemniaki i buraki. W kuchni krzątałam się od rana, starając się nie narobić bałaganu.

Gdy wszyscy zasiedli do stołu, dzieci zaczęły grymasić.

– Nie lubię buraków! – krzyknął Kuba.

– A ja chcę makaron! – wtórowała mu Zosia.

Agata spojrzała na mnie z rezygnacją.

– Marta… Następnym razem zapytaj dzieci, co chcą jeść.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Czułam się coraz bardziej zbędna.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Słyszałam od Agaty, że masz kłopoty – zaczęła bez ogródek. – Może przyjedziesz do mnie? Mam wolny pokój po twoim ojcu.

Nie chciałam wracać do Otwocka. Tam wszystko przypominało mi o dawnych porażkach: liceum, pierwsza miłość zakończona zdradą, wieczne pretensje mamy o to, że wybrałam ojca po rozwodzie.

– Zastanowię się – odpowiedziałam wymijająco.

Kolejne dni mijały w napięciu. Marek coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Agata była rozdrażniona, dzieci hałasowały od rana do wieczora. Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez ścianę:

– To nie jest hotel! – krzyczała Agata. – Ja już nie mam siły!

– Przecież to twoja siostra…

– Ale ona tu tylko siedzi! Nawet nie szuka pracy!

Łzy napłynęły mi do oczu. Rano spakowałam walizkę i zostawiłam kartkę: „Dziękuję za wszystko”.

Pojechałam do Otwocka. Mama przyjęła mnie chłodno, ale pozwoliła zostać. Przez pierwsze dni czułam ulgę – cisza domu była balsamem na moje nerwy. Ale szybko wróciły stare demony: mama komentująca każdy mój ruch, pytania o przyszłość, porównania do Agaty („Twoja siostra to przynajmniej sobie radzi”).

Pewnego dnia zadzwoniła Agata.

– Przepraszam za wszystko – powiedziała cicho. – Może powinnam była być bardziej wyrozumiała…

Milczałam przez chwilę.

– Ja też przepraszam. Chciałam tylko poczuć się częścią waszej rodziny…

Rozłączyłyśmy się bez słowa pożegnania.

Minęły tygodnie. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej za najniższą krajową. Wynajęłam mały pokój w starej kamienicy przy dworcu. Czasem odwiedzam Agatę i Marka – już jako gość, nie ciężar. Nasze relacje są poprawne, ale nigdy nie wróciło dawne zaufanie.

Często zastanawiam się: czy rodzina to naprawdę miejsce schronienia? Czy może czasem lepiej nauczyć się żyć samemu?

A wy? Czy mieliście kiedyś poczucie bycia niechcianym gościem we własnej rodzinie?