Powrót do życia: Jak straciłem rękę, ale nie marzenia
– Michał, nie możesz się poddać! – krzyczała mama przez łzy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem pustą przestrzeń tam, gdzie kiedyś była moja prawa ręka. Siedziałem na szpitalnym łóżku, patrząc na białą ścianę, a w głowie miałem tylko jedno pytanie: „Dlaczego ja?”.
Jeszcze kilka miesięcy wcześniej życie wydawało się proste. Praca w sklepie muzycznym, wieczorne próby z zespołem w piwnicy u Tomka, koncerty w małych klubach Poznania. Gitara była moim światem. Kiedy lekarz powiedział słowo „rak”, nie rozumiałem, że to może oznaczać koniec wszystkiego, co kochałem.
Operacja była konieczna. Lekarze mówili jasno: „Albo ręka, albo życie”. Wybrałem życie, choć przez długi czas miałem wrażenie, że to tylko egzystencja. Po powrocie do domu czułem się jak cień człowieka. Ojciec próbował żartować, siostra przynosiła mi ulubione książki, ale ja zamykałem się w swoim pokoju i patrzyłem na stojącą w kącie gitarę. Czasem śniło mi się, że gram – budziłem się wtedy z mokrą od łez poduszką.
Najgorsze były spojrzenia ludzi. Sąsiadka z naprzeciwka udawała, że nie widzi mojej pustej rękawa. W sklepie kasjerka patrzyła na mnie z litością. Nawet znajomi z zespołu nie wiedzieli, jak ze mną rozmawiać. Czułem się jak wyrzutek. Pewnego wieczoru Tomek przyszedł do mnie z gitarą i powiedział: – Michał, spróbujmy razem. Może lewą ręką? Może coś wymyślimy? Ale ja tylko pokręciłem głową.
Przełom nastąpił dzięki mojej siostrze Kasi. Znalazła w internecie artykuł o nowoczesnych protezach sterowanych myślami. – Michał, zobacz! – krzyknęła podekscytowana. – W Warszawie testują nową protezę, która pozwala nawet grać na instrumentach! Najpierw wyśmiałem ten pomysł. Proteza? Przecież to nie będzie moja ręka! Ale Kasia nie odpuszczała. Zgłosiła mnie do programu badawczego bez mojej zgody. Kiedy zadzwonili z kliniki, byłem wściekły.
Pierwsza wizyta była koszmarem. Lekarze zadawali mnóstwo pytań, kazali mi ruszać kikutem, podłączali elektrody do mięśni. Czułem się jak królik doświadczalny. Ale kiedy po raz pierwszy założyłem nową protezę – lekką, metaliczną, z palcami poruszającymi się niemal naturalnie – poczułem coś dziwnego. Nadzieję?
Rehabilitacja trwała miesiącami. Uczyłem się wszystkiego od nowa: wiązać buty, jeść widelcem, pisać na klawiaturze. Najtrudniejsze było jednak chwycenie gitary. Palce protezy były precyzyjne, ale brakowało im czucia. Każda próba kończyła się frustracją i łzami. – Po co mi to wszystko? – krzyczałem do Kasi. – Nigdy już nie będę grał tak jak dawniej!
Ale ona nie odpuszczała. – Może nie będziesz grał tak samo, ale możesz grać inaczej! – powtarzała uparcie.
Pewnego dnia przyszedł do mnie Tomek z całą ekipą zespołu. Przynieśli gitarę elektryczną i wzmacniacz. – Michał, spróbujmy razem – powiedział cicho. Zacząłem grać prosty riff. Palce protezy poruszały się topornie, ale dźwięk był prawdziwy. Po kilku minutach wszyscy zaczęli śpiewać naszą starą piosenkę „Powrót”. Płakałem jak dziecko.
Od tamtej pory ćwiczyłem codziennie po kilka godzin. Proteza stawała się coraz bardziej „moja”. Uczyłem się nowych technik gry, eksperymentowałem z efektami gitarowymi. Zespół wspierał mnie na każdym kroku. W końcu zdecydowaliśmy się nagrać filmik i wrzucić go do internetu.
Nie spodziewałem się takiego odzewu. Ludzie pisali setki wiadomości: „Jesteś inspiracją!”, „Dzięki tobie uwierzyłam, że można żyć po stracie”. Nawet obcy ludzie zaczęli mnie rozpoznawać na ulicy i gratulować odwagi.
Największym wsparciem była jednak rodzina. Mama codziennie powtarzała: – Jestem z ciebie dumna! Ojciec zaczął przychodzić na nasze koncerty i śpiewał razem z nami pod sceną.
Dziś wiem jedno: życie nigdy nie będzie takie jak dawniej, ale to nie znaczy, że jest gorsze. Czasem trzeba stracić część siebie, by odnaleźć coś nowego. Może właśnie po to są takie próby?
Czy gdyby nie choroba, doceniłbym tak bardzo każdą chwilę? Czy umiałbym kochać muzykę aż tak mocno? Może czasem największa strata jest początkiem czegoś pięknego…