Uczta żony i teściowej, a ja przy resztkach – historia o samotności wśród bliskich

– Znowu wracasz tak późno? – głos mojej żony, Marty, rozbrzmiał z kuchni, gdy ledwo przekroczyłem próg mieszkania. Było już po dwudziestej pierwszej, a ja czułem się jak wyciśnięta cytryna po całym dniu naprawiania cudzych pralek, cieknących kranów i zepsutych zamków.

– Przepraszam, ale klientka z Ochoty miała zalanie i nie mogłem jej zostawić – odpowiedziałem zmęczonym głosem, zdejmując przemoczone buty. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki i świeżo upieczonego chleba. Mój żołądek zareagował natychmiastowym burczeniem.

Wszedłem do kuchni. Przy stole siedziały Marta i jej matka, pani Halina. Obie uśmiechnięte, z kieliszkami czerwonego wina w dłoniach. Na stole – uczta: kaczka z jabłkami, sałatki, domowe ciasta. Wszystko wyglądało jak z programu kulinarnego.

– O, jesteś już – rzuciła teściowa z lekkim grymasem. – My już kończymy, ale możesz sobie coś podgrzać. W lodówce są resztki z wczoraj.

Marta nawet nie spojrzała mi w oczy. Zajęta była rozmową o nowym serialu i planach na weekendowy wyjazd do spa. Przez chwilę stałem jak słup soli, próbując zrozumieć, dlaczego nie poczekali na mnie choćby z obiadem.

Zajrzałem do lodówki. Na dolnej półce leżał talerz z wyschniętym makaronem i kawałkiem zimnego schabowego. Wziąłem go bez słowa i podgrzałem w mikrofalówce. Siedząc samotnie przy drugim końcu stołu, słuchałem śmiechu żony i teściowej. Czułem się jak intruz we własnym domu.

Kiedyś było inaczej. Gdy zaczynaliśmy z Martą wspólne życie, wszystko robiliśmy razem: gotowaliśmy, sprzątaliśmy, śmialiśmy się z byle czego. Ale od kiedy straciłem pracę w korporacji i zacząłem pracować u przyjaciela w start-upie jako „złota rączka”, coś się zmieniło. Moje zarobki były mniejsze, a Marta coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że nie spełniam jej oczekiwań.

– Może byś się w końcu ogarnął i znalazł coś poważniejszego? – rzuciła któregoś wieczoru. – Michał od Magdy został właśnie kierownikiem działu IT. A ty? Cały dzień jeździsz po mieście jak dostawca pizzy.

Nie odpowiedziałem wtedy nic. Wiedziałem, że nie mam szans wygrać tej dyskusji. Praca u Tomka była jedyną opcją po tym, jak zwolnili mnie podczas restrukturyzacji. Poza tym lubiłem pomagać ludziom – czułem się potrzebny, nawet jeśli nie przynosiło to kokosów.

Z czasem zacząłem zauważać coraz więcej drobnych sygnałów: Marta przestała pytać, jak minął mi dzień; teściowa coraz częściej komentowała moje ubrania („Może byś kupił sobie nowe spodnie? Te wyglądają jak po wojnie”); nawet nasz pies przestał na mnie szczekać z radości, gdy wracałem do domu.

Pewnego wieczoru podsłuchałem rozmowę Marty z matką:

– On już nigdy nie będzie taki jak kiedyś – mówiła Halina. – Zawsze był trochę nieudacznikiem.
– Mamo! – Marta próbowała ją uciszyć, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
– Powinnaś była wybrać kogoś bardziej ambitnego – ciągnęła teściowa. – Z takim facetem nigdy nie będziesz miała życia na poziomie.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym, czy naprawdę jestem aż tak bezwartościowy.

Następnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Chciałem zrobić Marcie niespodziankę – ugotować jej ulubioną zupę dyniową i upiec ciasto marchewkowe. Kupiłem świeże warzywa na bazarku i zabrałem się do pracy. Gdy Marta wróciła, spojrzała na mnie zdziwiona:

– Co ty robisz?
– Chciałem cię zaskoczyć…
– Nie trzeba było. Jadłam już z mamą na mieście.

Znowu poczułem się niewidzialny. Nawet pies nie podszedł po głaskanie.

Wieczorem zadzwonił Tomek:

– Stary, wiem, że nie jest łatwo, ale robisz dobrą robotę. Klienci cię chwalą! Może niedługo uda się podnieść stawkę.

To była jedyna dobra wiadomość tego dnia.

W kolejnych tygodniach sytuacja tylko się pogarszała. Marta coraz częściej wychodziła z matką lub koleżankami, a ja zostawałem sam w domu z resztkami po ich ucztach. Czasem nawet nie zostawiały mi nic do jedzenia – musiałem zamawiać pizzę albo jeść kanapki z serem.

Któregoś dnia wróciłem wyjątkowo późno – klient miał awarię prądu i musiałem zostać dłużej. Wchodząc do mieszkania usłyszałem śmiechy dobiegające z salonu. Marta i Halina siedziały przy stole zastawionym sushi i winem.

– O, wróciłeś – powiedziała Marta bez entuzjazmu.
– Tak…
– W lodówce masz parówki.

Nie wytrzymałem:

– Czy wy naprawdę nie możecie choć raz poczekać na mnie z kolacją? Albo zaprosić mnie do stołu?

Zapadła cisza.

– Przesadzasz – odezwała się teściowa. – Każdy ma swoje życie.
– Ale ja też tu mieszkam! – krzyknąłem bezsilnie.

Marta spojrzała na mnie chłodno:

– Może powinieneś pomyśleć o zmianie pracy albo… mieszkania?

Te słowa były jak policzek.

Przez całą noc siedziałem w kuchni przy zimnej herbacie i myślałem o tym wszystkim. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do ich życia? Czy moja praca i starania nic nie znaczą?

Następnego dnia spakowałem kilka rzeczy i przeniosłem się do Tomka na kanapę. Nie było łatwo zostawić dom, który budowałem przez lata. Ale jeszcze trudniej było żyć w miejscu, gdzie czułem się obcy.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę bycie „złotą rączką” czyni mnie gorszym człowiekiem? Czy rodzina to tylko wspólne zdjęcia na Facebooku i wystawne kolacje? Może czasem lepiej być samemu niż jeść resztki przy cudzym stole…