Mąż żąda wyrzucenia mojej mamy z jej własnego domu: „Nie da się tak żyć!” – Moja rodzina na krawędzi

– To nie jest normalne, Wiktoria! – głos Michała odbijał się echem od ścian kuchni. – Ile jeszcze mamy tak żyć? Twoja matka wtrąca się we wszystko! Nawet nie mogę spokojnie zrobić sobie kawy bez jej uwag.

Stałam przy zlewie, ściskając kubek tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Mama była w pokoju obok, słyszała każde słowo. Udawała, że czyta gazetę, ale widziałam, jak drżą jej dłonie. To był nasz dom – mój i jej. Michał wprowadził się tu po ślubie, bo nie miał innego wyjścia. Jego rodzice mieszkali w małym bloku na Pradze, a on sam ledwo wiązał koniec z końcem po studiach. Mama przyjęła go pod swój dach z otwartymi ramionami. Przynajmniej na początku.

– Michał, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale przerwał mi gwałtownym ruchem ręki.

– Nie, Wiktoria! Musimy coś z tym zrobić. Albo się wyprowadzamy, albo…

Zawiesił głos. Wiedziałam, co chce powiedzieć. Albo ona się wyprowadzi.

W tamtej chwili poczułam się jak dziecko rozdzierane na pół. Mama była moją opoką przez całe życie. Po śmierci taty to ona dźwigała wszystko na swoich barkach – rachunki, wychowanie mnie i młodszego brata, codzienność. Michał był moją miłością, ale coraz częściej czułam, że nie potrafię pogodzić tych dwóch światów.

Wieczorem usiadłam z mamą przy kuchennym stole. Milczałyśmy długo.

– Wiem, że Michałowi trudno – powiedziała w końcu cicho mama. – Ale to mój dom, Wiktoria. Tu się urodziłaś, tu dorastałaś…

– Mamo, ja wiem… Ale on też ma rację. Ciągle są spięcia. Ty masz swoje zasady, on swoje…

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Czy naprawdę chcesz, żebym odeszła? – zapytała drżącym głosem.

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam.

Następne dni były koszmarem. Michał coraz częściej wracał późno z pracy, rzucał krótkie „cześć” i zamykał się w naszym pokoju. Mama chodziła jak cień po domu, starała się być niewidzialna. Ja czułam się jak intruz we własnym życiu.

W weekend Michał postawił sprawę jasno.

– Wiktoria, musisz wybrać. Albo zaczniemy żyć na swoim, albo… ja nie dam rady dłużej tu mieszkać.

– Ale nas nie stać na wynajem! – wybuchłam. – Ledwo spłacamy twoje raty za samochód!

– To sprzedam samochód! – krzyknął. – Ale nie mogę już tak żyć! Twoja matka traktuje mnie jak intruza!

Wybiegłam z mieszkania i długo błąkałam się po parku. W głowie miałam mętlik. Przypomniałam sobie dzieciństwo – zapach ciasta drożdżowego mamy, wieczorne rozmowy przy herbacie. Przypomniałam sobie też pierwsze randki z Michałem, jego czułość i obietnice wspólnej przyszłości.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja młodsza siostra, Kasia.

– Słyszałam o waszej kłótni – powiedziała ostrożnie. – Może mama mogłaby zamieszkać ze mną? Mam pokój wolny po Janku…

– Ale to jej dom… – wyszeptałam.

– Wiem. Ale może to by wszystkim ulżyło?

Nie spałam całą noc. Rano poszłam do mamy.

– Mamo… Kasia mówiła, że możesz u niej zamieszkać…

Mama spojrzała na mnie długo.

– Chcesz tego? – zapytała cicho.

– Nie wiem… – odpowiedziałam szczerze. – Chcę tylko, żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi.

Mama westchnęła ciężko.

– Czasem trzeba coś stracić, żeby ktoś inny mógł coś zyskać – powiedziała smutno.

Tego wieczoru spakowała kilka rzeczy do walizki i wyszła bez słowa pożegnania z Michałem. Stałam w oknie i patrzyłam, jak odjeżdża taksówką do Kasi.

W domu zrobiło się cicho jak nigdy dotąd. Michał próbował mnie pocieszać:

– Zobaczysz, teraz będzie nam lepiej…

Ale ja nie byłam tego taka pewna. Każda cisza bolała bardziej niż kłótnie sprzed tygodni.

Minęły miesiące. Z mamą widywałam się rzadko – była zamknięta w sobie, jakby coś we mnie pękło na zawsze. Michał był szczęśliwszy, ale ja czułam pustkę.

Któregoś dnia odwiedziłam mamę u Kasi. Siedziała przy oknie i patrzyła w dal.

– Przepraszam cię, mamo – wyszeptałam ze łzami w oczach.

Mama uśmiechnęła się smutno.

– Każdy musi kiedyś dorosnąć do własnych decyzji – powiedziała tylko.

Wracając do domu, myślałam o tym wszystkim i zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę można być szczęśliwym kosztem czyjegoś cierpienia? Czy wybierając jedną rodzinę, musimy zawsze tracić drugą?