Miłość, która miała być na zawsze – historia Pawła z warszawskiego Żoliborza
– Naprawdę uważasz, że to wszystko? – zapytałem, patrząc na Magdę, która właśnie nakładała mi na talerz kolejną porcję ziemniaków. Jej ręka zadrżała lekko, ale nie podniosła wzroku.
– Co masz na myśli? – odpowiedziała cicho, jakby bała się usłyszeć odpowiedź.
– Że życie to tylko praca, dom, dzieci, zakupy w Biedronce i seriale wieczorem? Że mamy tak spędzić kolejne trzydzieści lat?
W tej chwili w naszym mieszkaniu na Żoliborzu zrobiło się zimno. Słychać było tylko szum tramwaju za oknem i cichy stukot widelca o talerz. Magda odłożyła sztućce i spojrzała mi prosto w oczy. W jej spojrzeniu była mieszanina smutku i czegoś jeszcze – może lęku?
– Paweł, jeśli ci się nudzi… – zaczęła, ale przerwałem jej gwałtownie.
– To nie o nudę chodzi! Po prostu… czasem mam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce. Że coś tracę. Że może… może nie jestem stworzony do tego, żeby być z jedną osobą do końca życia.
Magda milczała przez dłuższą chwilę. W końcu westchnęła ciężko.
– Wiesz, mój tata zawsze powtarzał: „Szczęście to nie fajerwerki. To ciepły koc zimą i herbata po ciężkim dniu”. Może nie każdy musi szukać fajerwerków?
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem na balkon, zapaliłem papierosa i patrzyłem na światła miasta. Czułem się jak więzień własnych wyborów.
Następne dni były napięte. Magda chodziła zamyślona, dzieci – Antek i Zosia – wyczuwały atmosferę i pytały, czemu mama płacze w łazience. Ja coraz częściej wracałem późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. W rzeczywistości włóczyłem się po mieście, siadałem w barze „Pod Papugami” i zamawiałem kolejne piwo.
Pewnego wieczoru spotkałem tam Michała – starego kumpla z liceum. Był rozwiedziony, mieszkał sam na Ursynowie i opowiadał o swoich podbojach z Tindera.
– Stary, życie jest krótkie! – śmiał się głośno. – Po co się męczyć w jednym układzie? Zobacz na mnie! Każdy weekend inna kobieta, żadnych zobowiązań!
Słuchałem go z fascynacją i zazdrością. Wróciłem do domu późno w nocy. Magda czekała w kuchni.
– Gdzie byłeś? – zapytała spokojnie.
– U Michała. Rozmawialiśmy… o życiu.
– Paweł… ja nie chcę cię trzymać na siłę. Jeśli chcesz odejść, powiedz mi to wprost.
Zabolało mnie to bardziej niż się spodziewałem. Przecież nie chciałem jej ranić. Chciałem tylko… poczuć coś więcej.
Zacząłem flirtować z Martą z pracy. Była młodsza ode mnie o siedem lat, miała rude włosy i śmiała się głośno z moich żartów. Zaprosiłem ją na kawę po godzinach. Rozmawialiśmy o wszystkim: o podróżach, marzeniach, muzyce. Czułem się przy niej młodszy, ważniejszy.
Pewnego dnia pocałowałem ją w samochodzie pod jej blokiem. Serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę byłem szczęśliwy.
Ale potem przyszło poczucie winy. Magda zauważyła zmianę od razu.
– Paweł… czy ty masz kogoś? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały.
Zamilkłem. Nie potrafiłem skłamać.
– Tak – wyszeptałem.
Magda rozpłakała się bezgłośnie. Próbowałem ją objąć, ale odsunęła się ode mnie jak od obcego człowieka.
Następne tygodnie były piekłem. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Antek przestał mówić do mnie „tato”, Zosia zamykała się w swoim pokoju i płakała po nocach. Magda spała w salonie.
Marta naciskała na mnie: „Musisz się zdecydować”. Ale kiedy wyobrażałem sobie życie bez Magdy i dzieci… czułem pustkę.
W końcu Magda powiedziała:
– Paweł, nie chcę już walczyć. Skoro wybrałeś inną drogę… podpiszmy papiery.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w kuchni przy zimnej herbacie. Patrzyłem na nią i widziałem kobietę, którą kiedyś kochałem do szaleństwa. Kobietę, która rodziła nasze dzieci, która śmiała się ze mną do łez podczas wakacji nad Bałtykiem, która tuliła mnie po śmierci mojego ojca.
Nagle wszystko wydało mi się absurdalne. Marta była tylko iluzją nowego początku – piękną, ale pustą.
Wyszedłem z domu bez słowa. Przez całą noc chodziłem po Warszawie – od Placu Wilsona aż po Most Gdański. Nad Wisłą usiadłem na ławce i płakałem jak dziecko.
Następnego dnia wróciłem do domu. Magda siedziała przy stole z walizką obok siebie.
– Wyjeżdżam do mamy na kilka dni – powiedziała cicho. – Zastanów się, czego naprawdę chcesz.
Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Cisza była ogłuszająca.
Przez kolejne dni próbowałem żyć jak Michał – imprezy, spotkania z Martą, szybkie randki przez aplikacje. Ale wszystko wydawało mi się płytkie i bez sensu.
Po tygodniu zadzwonił Antek:
– Tato… kiedy wrócisz do domu?
Zrozumiałem wtedy, że dom to nie miejsce – to ludzie. To Magda i dzieci byli moim sensem życia.
Pojechałem do teściów na wieś pod Radomiem. Magda otworzyła mi drzwi bez słowa.
– Przepraszam – powiedziałem tylko tyle i rozpłakałem się jak dziecko.
Nie wybaczyła mi od razu. Przez wiele miesięcy odbudowywaliśmy nasze małżeństwo kawałek po kawałku: rozmowami, terapią, wspólnymi spacerami po Łazienkach Królewskich.
Dziś wiem jedno: szczęście to nie fajerwerki ani nowe twarze co weekend. To ciepły koc zimą i herbata po ciężkim dniu – tak jak mówił tata Magdy.
Czasem patrzę na nią i dzieci i myślę: ile razy musimy coś stracić, żeby docenić to, co mamy najcenniejszego? Czy naprawdę musimy ryzykować wszystko dla złudzenia ekscytacji? Co wy o tym sądzicie?